niedziela, 30 grudnia 2007

29. Kiedy Bóg stworzył świat...

  Jako że mamy okres Bożego Narodzenia, pozwoliłem sobie przytoczyć pewien tekst, jak to Bóg stwarzał świat, ze szczególnym uwzględnieniem przecudownych zwierzątek, jakimi jesteśmy my- koty. To gdyby ktoś niesłusznie  posądzał nas o fałszywość!


Kiedy Bóg stworzył świat...
    "Kiedy Bóg stworzył świat i umieścił w nim zwierzęta, postanowił, że da każdemu z nich to, o co poprosi. Wszystkie zwierzęta ustawiły się w długą kolejkę do Jego tronu, a kot grzecznie stanął na samym końcu. Bóg dał siłę słoniowi i niedźwiedziowi, królikowi i sarnie - szybkość, sowie dał zdolność widzenia w nocy, piękno ptakom i motylom, lisowi -spryt, inteligencję małpie, psu wierność, lwu odwagę, wydrze skłonność do zabawy. O wszystkie te rzeczy zwierzęta prosiły Boga. Dotarł wreszcie do końca kolejki, tam, gdzie siedział kot, czekając cierpliwie.
— A czego TY sobie życzysz? — zapytał Bóg.
Kot skromnie wzruszył ramionami:
— O, cokolwiek ze zbywających resztek. Wszystko jedno.
— Ależ jestem Bogiem. Nadal możesz wybierać ze wszystkiego.
— W takim razie poproszę po trochę wszystkiego.
Bóg roześmiał się, ubawiony sprytem tego małego zwierzątka i dał mu wszystko, o co prosiło, przydając wdzięk i elegancję, oraz - tylko dla niego - delikatne mruczenie, które zawsze przyciągnie ludzką uwagę, zapewniając mu ciepły i wygodny dom.
Ale odebrał mu fałszywą skromność".
Lenore Fleischer - The Cat's Pajamas
tłum. HARY

   
    Oczywiście w Pismie Świętym nie znajdziecie takiego opisu ;) Wiersz ten czy opowiadanie na pewno świetnie oddaje naszą kocią naturę. Mówiąc krótko zostałyśmy wyposażone we wszelkie pozytywne cechy, oprócz fałszywości, o którą nasi przeciwnicy nas posądzają. "Sieją"  negatywne opinie na nasz temat, potem powstają stereotypy, takie sztywne, niezmienialne przekonania. Jesteśmy, jak zresztą inne zwierzęta ZAWSZE szczere, po prostu źle się interpretuje nasze zachowanie. Nawet  nie wiecie, ile razy moja Pani lub Pan musieli tłumaczyć innym osobom, na czym polega nasza tajemniczość, zjawiskowość i charakter. Nie jesteśmy psami, chomikami czy ptakami. Każde z tych zwierząt ma inną 
naturę, po coś innego zostało stworzone. A koty mają być kotami.
    Będę kończył. Za oknem jacyś ludzie trenują fajerwerkowanie, (Mufasa mi powiedział),  i bardzo hałasują. Chyba nici ze spacerku, ponieważ  możemy się przestraszyć. To pa! 

sobota, 29 grudnia 2007

28. Sernikowe przygody i nie tylko


    Kilka dni temu mój Pan zaproponował, że może by tak upiec sernik. Cokolwiek to jest. Szybko dowiedziałem się, że nasz piekarnik się zepsuł, ale mój Pan znalazł rozwiązanie. 
-Pojedziemy do znajomych i u nich upieczemy, a wcześniej ciasto zrobi się w domu. Oni pewnie też będą zainteresowani sernikiem, zwłaszcza że to dla nich coś nowego, gdyż nie są Polakami...-powiedział.
    Następnie zadzwonił do tamtych Państwa, którzy zgodzili się bez problemu na użyczenie ich piekarnika, jednocześnie pytając, czy oni by też mogli dostać przepis. Dokładnie było tak, jak powiedział mój Pan. 
    Potem to poszło jak płatka. We czwórkę pojechali do sklepu po produkty. Wcześniej próbowałem dowiedzieć się od Mufasy, czymże jest owy sernik, a on tylko machnął łapą w moim kierunku, mrucząc:
-To takie pyszne ciasto głupolu, nasi ludzie je uwielbiają, ja natomiast niezbyt.

    Hmm, ciasto...Zapewne słodkie, ale ja nie znam takiego smaku. Zobaczę zresztą, jak będzie gotowe- pomyślałem i czekałem na dalszy ciąg wydarzeń.
    Po ich powrocie ze sklepu zobaczyłem tamtych Państwa. Rzeczywiście nie byli Polakami, (ja co prawda chyba też z pochodzenia nie jestem, ale z urodzenia jak najbardziej). Mieli bardzo czarne włosy, wręcz kruczoczarne, niespotykane u Słowian, ciemne oczy, ciemniejszą od nich skórę, ale nie tak jak np. Eddie Murphy.  Raczej biali, ale ciemniejsi od moich Państwa. Z naszymi ludźmi rozmawiali w jakimś innym języku, niż polski czy miaukowy.
Wychwyciłem w ich dialogach jakieś "are you", "nice", "cake", "cat" i prędko pobiegłem do koszyczka Mufasy, pytając czy może orientuje się , co to za język. 
-To angielski głupolku, czemu ty nic nie wiesz?- szepnął oburzony Niebieściuch, po czym poszedł obwąchiwać leżącą na kanapie kurtkę tamtego innego Pana.
    Postanowiłem "zająć się" czapką jego Żony. Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że ta druga Pani bardzo się nas bała. Nieważne czy to byłem ja, czy Mufasa. Ona po prostu uciekała, a nawet lekko krzyczała ze strachu, kiedy szliśmy w jej kierunku. Hmm, czy ktoś z Was widział kiedyś człowieka bojącego się kota i to w dodatku tak łagodnego jak JA? 
Posmutniałem wtedy i położyłem się na moje posłanko.

A teraz wrócę do sernika. Z jakiś dziwnych przyczyn ciasto jednak postanowiło się zrobić u nas w domu. Wiem to tylko z podsłuchiwania. Otóż, okazało się, że tamci Państwo mają za mały piekarnik na pomieszczenie naszej blachy. Wtedy też mój Pan postanowił sprawdzić naszą kuchenkę. 
To był cud. Przez jakiś rok, a więc jeszcze przed moim przyjściem na świat, piekarnik nie działał. A wczoraj się naprawił. Jak to możliwe? 

    Ciasto robiło się dwa dni. Tamci Państwo przychodzili więc codziennie. W celu zrobienia kruszonki, zawierającej kakao, należało ciasto zamrozić na noc, tak aby  stało się twarde jak kamień. Samo przygotowanie dalszej części sernika nie było aż tak uciążliwe. Widziałem, że był wykorzystywany cukier, jajka, mąka, budyń, proszek do pieczenia, sól, aromat i rodzynki. Nie wolno mi było wskakiwać na stół, ani zaglądać do misek, nie wspomnając o wylizywaniu i podjadaniu czegokolwiek.
    Mój Pan, po kolei, wrzucił wszyskie składniki w odpowiednich proporcjach, instruując tamtego drugiego Pana i jego Żonę, a oni powtarzali za Nim. 
        Bardzo mi się podobało, jak im tłumaczył, stając się liderem grupy, jednoczesnie zachowując się bardzo elegancko  i kulturalnie. Mój Pan to urodzony przywódca, ale taki z prawdziwego zdarzenia. Nie żaden despota. Usłyszałem kiedyś, że trochę dla żartu, nazywano go Dyrektorem, za to, że wzbudza respekt i odznacza się asertywnością. Czasem mówi się, że ten, kto rządzi jest wyniosły, chłodny, nie szanuje innych, a do tego jest arogancki. Niektórzy nie potrafią zarządzać ludźmi, ale mój Pan jest w tym świetny i robi to z głową. Dało się wyczuć, że tamci Ludzie są wdzięczni  moim, cieszyli  się ze wspólnej rozmowy i pieczenia, (chyba polskiego), ciasta... 
    Po wyjęciu blachy z piekarnika, rozpocząłem wskakiwanie na stół w celu sprawdzenia, czym jest sernik oraz zjedzenia jakiegoś niewinnego kawałeczka. Najpierw obwąchałem i niewielka ilość kruszonki wylądowała w moim brzuszku. Zajęci rozmową ludzie, to można działać- chytrze pomyślałem.
Jednak inteligencja i przede wszystkim INTUICJA mojej Pani nie pozwoliły mi cieszyć się dłużej urokami podkradania tego smakołyku. (My koty nie możemy jeść kakao, jak i pić mleka krowiego, bo podobno nam szkodzi).
Zostałem więc szybko zdjęty ze stołu w kuchni, a moją uwagę miała odwrócić srebrna piłeczka. I tak też się stało.

    Nie wiem, czy dziś będę pytał Ruska, czy sernik to typowo polskie ciasto, ale może zapytam mojego nowego Przyjaciela o uroczym imieniu Ryś. Ciekawe, czy On wie. myśli  Jedno jest pewne- bez wzgledu z jakiego kraju "pochodzi"te ciasto, bez wątpienia pyszny z niego rarytas.

czwartek, 27 grudnia 2007

27. Nieudane polowanko na Mufasę

 Kilka dni temu temperatura "podniosła się" do 4 st. powyżej zera! A to oznaczało tylko  jedno! Wraz z nadejściem Wigilii mogliśmy z Mufasą delektować się dłuższym spacerkiem.  
    Wcześniej zanim udało się zrealizować nasze marzenie, zajęliśmy się zapasami, drzemką (szczególnie), przesiadywaniem na pralce i lodówce oraz towarzyszeniu naszym Ludziom, gdziekolwiek byli. Rusek regularnie stawał pod drzwiami lub z parapetu naszego okna "analizował" warunki atmosferyczne, panujące na zewnątrz. 
    Postanowiłem zapytać Mufiego, czy jego meteorologiczny nos, aby "wywąchał" jakieś aurowe nowości. Zastałem go jednak w pozycji śpiącej, zapewne dlatego, iż po wysiłku myślowym, związanym z pogodą, musiał się nieźle zmęczyć. Przyznam szczerze, że kiedy śpi, zawsze jest się z czego pośmiać, wystarczy bowiem spojrzeć na Ruska śpiące miny i wszystko  jasne.


Korzystając z jego chwilowego "odlotu", wpadłem na genialny pomysł, aby zapolować, a potem ugryźć go w jego mały  i chudy ogon ważniak  Kiedy tak łapałem i wypuszczałem na zmianę z łapek Niebieściuchową kitę, przybliżając już ząbki, w celu uszczknięcia jej, usłyszałem:

-Kudłaty Tłuściochu, żebym cię sam nie pacnął łapą...- z zamkniętymi  oczami przemówił do mnie Niebieściuch. 
-Jak to Tłuściochu? Jestem tylko dużych gabarytów- odpowiedziałem             i polowałem dalej. Dziwiłem się, skąd wie, że próbuję go zaatakować, dla zabawy oczywiście. oczko   Chyba mu się to nie spodobało, choć na początku pozwolił mi na małe wybryki. Myślę, że stoicki spokój Mufiego kończył się, mimo to postanowiłem jeszcze raz spróbować chapnąć Mufasi ogon. W końcu nie zawsze trafia mi się taka okazja, a dopóki tylko ostrzega mnie słownie, to nic poważnego się nie dzieje.  Kontynuowałem więc mój niecny plan.
- Ostrzegam cię Włochaczu, że za chwilę stracę cierpliwość- syknął, nadal nie otwierając oczu, ale za to ruszając intensywnie końcówką swego ogona.
-Co mi możesz zrobić Mały Chudzielcu?- miauknąłem. Powtórzyłem moje wymachiwania, ale tym razem Niebieściuch mi nie odpuścił. Dostałem od niego przednią łapką prosto w moją kudłatą mordkę. Co za poniżenie. Ale jeszcze nadejdzie czas rewanżu!
     Mój plan spełzł na niczym. Musiałem się wycofać, bo cóż mogłem zrobić? Rozczarowałem się tą porażką. Nie będę przecież walczył z Jegomościem Hrabią Mufasą z rodu rosyjskich arystokratów- ja wiejski kot z amerykańskiej zagrody. Ale nie zamruczałem jeszcze ostatniego słowa i mój cel: pokonać Niebieściucha, kiedyś zrealizuję. Póki co, będę trenował.
    Wierzcie mi, nie jest to rzecz łatwa, pokonać Ruska. Czy zawsze muszę się poddawać? Przecież jestem od niego większy, cięższy, zapewne też i silniejszy.
-Niekoniecznie, siła nie leży w twojej wadze- szepnął mi kiedyś Niebieściuch do ucha. 

    Zmartwiony i w kiepskim humorze, wróciłem na kanapę, tuląc się do mojej Pani.

wtorek, 25 grudnia 2007

26. Życzenia od Ursusa

 Ja Ursus, łagodny kocur Maine Coon, chciałabym życzyć Wszystkim Kotom i Innym Zwierzątkom, a także Ludziom, tu zaglądającym wiele Dobra, Radości, Zdrowia i Łask Bożych. Koty, dalej szpiegujcie i zapisujcie w notesikach, co czynią i mówią Wasi ludzie A to wszystko dla Pana Boga;) Aby Wam rybek, karmy, puszek i innych smakołyków nigdy nie brakowało, mruczcie, ile się da! Życzę Wam, abyście nigdy nie zostały wyrzucone z domku, abyście miały kochanych właścicieli i nigdy nie zaznały strachu, głodu i zimna.
    Szczególne życzenia i pozdrowienia ślę dla Pani Anny, która jako pierwsza po Mamusi o mnie dbała, tuliła i kochała. Chciałem Jej powiedzieć, że o Niej nie zapomniałem, mimo że mam nowy domek, Panią i Pana.
Do życzeń dołącza się mój Niebieski kochany, choć czasem za bardzo wyniosły współmieszkaniec Mufi-Mufasa.


P.S.Wyżej zamieszczone zdjęcie znalazłem gdzieś w internecie.
 Niebawem napiszę więcej, ale teraz pędzę do moich Państwa, opowiedzieć im, co się działo, a i może dowiem się od nich czegoś ciekawego.
Mam nadzieję, że uda się coś podkraść ze stołu......;)

niedziela, 23 grudnia 2007

25.Szpiedzy Boga to my...i Ursus też


Bajka o kotach
To nie ściany
to koty mają uszy
czworonożni agenci
Pana Boga
zesłani na ziemię
aby szpiegować Adama
przymilnym ocieraniem
grzbietów
wkradają się w łaski
naszych chałup
nic nie mówią
podsłuchują
najskrytsze szepty
nie ujdą kociej uwadze
wszędzie ich pełno na kolanach
za uchem pod nogami
gdy je wyrzucamy podsłuchują
za drzwiami sieni
w nocy koty włażą pod łóżka
zapalają czerwone latarnie oczu
i w ich blasku
wszystko skrzętnie spisują
(notesiki chowają rano do mysiej dziury)
*
a potem na sądzie ostatecznym dziwimy się
skąd Pan Bóg o nas wszystko wie.
Józef Baran


    Po moich przeżyciach związanych ze zdobywaniem "lodowo-zimowej" wiedzy postanowiłem  napisać coś z innej beczki. O tym, jak my koty  "donosimy" na Was ludzi... ważniak 
    Chciałem Wam moi drodzy powiedzieć, a właściwie pomruczeć, że jeśli macie w domu kota lub koty to nie denerwujcie się na nas, za to że szpiegujemy na Was, naszych kochanych właścicieli, dla Pana Boga. Ten wiersz pokazuje, że tak właśnie czynimy. Staramy się zapisywać dobre informacje, ale nie możemy zignorować Waszych złych uczynków, kiedy coś nabroicie. Myślicie, że my tylko interesujemy się miską, posłankiem, myciem i pieszczotami? O nie! Tu mała zmyłka i zaskoczenie. Wszędzie czyha pełno pułapek, więc uważajcie.
    Obserwujemy Was zazwyczaj "z góry" np. budki drapaka albo "z boku",
np. z koszyczka w kącie pokoju. Sprawdzamy, jak wyrażacie się o sobie, czy jesteście  wrażliwi na los zwierząt, czy szanujecie przyrodę i siebie nawzajem, czy bronicie wartości, kiedy ktoś Was atakuje. Notujemy i kontrolujemy.
    Mój notesik  jeszcze niezbyt zapisany, nawet do połowy mu brakuje, gdyż krótko żyję na tym świecie. Przez siedem miesięcy, ile mógłbym naskrobać? Moje łapki coraz większe i coraz trudniej utrzymać mi w nich pióro, więc to też mnie ogranicza. Ale Mufasa za to pisze codziennie, gdzieś tam w zaciszu łazienki na pralce, na której ostatnio znalazł sobie wygodne miejsce albo w szafie 

naszych Państwa.... Ciekawe, co on takiego notuje?
 Sąsiadka Filemoncia przesiaduje na parapecie, czasem pod kanapą...i rejestruje wszystko co się da....na wszelkich ludzi. Popatrzcie  na zdjęcie, jak Ona węszy.... 

piątek, 21 grudnia 2007

24. Lód, zima, czyli Ursus musi wiedzieć


 Kiedy kilka dni temu miałem okazję zobaczyć najprawdziwszy lód w doniczce jednego z naszych sąsiadów. Zaciekawiony postanowiłem użyć mojego języka w bliższym poznaniu tego czegoś. (Oczywiście języka, którym m.in. przeczesuję sobie moje obfite i bujne futro, bo niby jak inaczej  hahaha ).

    Zacząłem się zastanawiać i analizować moje myśli. W głowie kołatały mi różne pytania, tylko nie wiedziałem, jak i kogo zapytać, o to, czego nie wiem. Pomyślałem: Jak to możliwe, że wcześniej w tym naczyniu znajdowała się zwykła woda, którą mogliśmy sobie popijać, a dziś jest tam coś tak niezwykłego, jak lód? Dlaczego w ogóle na trawie pojawił się szron i co to takiego mróz?
    Na te pytania, jak i inne musiałem uzyskać odpowiedzi. Nie mogę przecież nie wiedzieć i świecić pustką w głowie przed innymi kocimi sąsiadami, których tu u nas z kilkunastu mieszka. Ponieważ moja Pani ani Pan nie są w stanie mi wytłumaczyć tak skomplikowanego zagadnienia, jakim jest ten niewiadomy lód, z nadzieją, skierowałem się do starszego i bardziej doświadczonego Mufiego.
    W czasie, kiedy naszło mnie na poważne rozmowy, mój niebieski współmieszkaniec, zmierzał do naszego kociego baru. Zaryzykowałem, podszedłem i nieśmiało zapytałem:

- Czy wiesz, czym jest lód?
-Jaki lód...masz na myśli ten do jedzenia latem?-zapytał Rusek, przegryzając karmę.
- Latem? Jakim znowu latem...to istnieje jeszcze jakiś inny rodzaj lodu?- szepnąłem, wpatrując się w okno.
-To takie słodkie, zimne i nasi ludzie chętnie zajadają się nimi, kiedy się ociepli. Są tego różne smaki, bo ja wiem.....chyba śmietankowe, czekoladowe, orzechowe.... Koniecznie muszą przebywać w niższej części tej oto lodówce...Tam....patrz - i skierował prawę na nią swą łapę. Dla mnie wyglądała jak biała skrzynia.
- Lodówkę?- powtórzyłem niemrawo i pomyślałem, że ona  również należy do zagadkowych dla mnie urządzeń.
- No..lodówkę...A co ty tak o tych lodach? Przecież jest zima, a nasza Pani i Pan nie będę się teraz nimi delektować- stwierdził zaciekawiony Niebieściuch.

    Wtedy się podłamałem. Jak nie słodkie i zimne lody, które stanowią letnie menu naszych właścicieli, to potem ta lodówka...A teraz na dokładkę jeszcze ta niewiadoma zima. I o co tu pytać, jeśli ja nie znam podstaw.
Mufasa patrzył mi w oczy, machając do mnie łapą, jakby chciał powiedzieć "hallo, jest tam ktoś?"Wiem, że czekał na moją odpowiedź.

-Bo ja....nie wiedziałem, że ....
-Czego nie wiedziałeś?
- Yyyy, chodziło mi o lód ten...w doniczce sąsiada...
- A to o to ci chodzi- roześmiał mi się prosto w pyszczek mały i chudy Rusek.
-Widzisz- kontynuował- tamten lód  to nic innego jak zamarznięta woda. A tak bardziej precyzyjnie to woda w stanie stałym.
-Jak to zamarznięta?- wybałuszyłem oczy.
- Woda zamarzła, bo temperatura na zewnątrz spadła poniżej zera, mamy mróz , dlatego siedzimy w domu, a woda zmieniła się w lód....rozumiesz już teraz?
- Yyy chyba tak. A co się stanie, jak ten mróz sobie pójdzie?- zapytałem nieśmiało.
-Jeśli się ociepli to lód się roztopi, zmieniając się w ciecz i z powrotem ujrzysz tam wodę- odpowiedział, jednocześnie myjąc sobie tylną łapę.
- A ile musi być stopni, żeby woda zamarzła?
- Proces zamarzania wody zachodzi w temperaturze 0°C, a jak widzisz teraz termometr pokazuje nawet poniżej. Kiedy przysypiałem na foteliku, podsłuchałem, że w sobotę ma być już 7 stopni na plusie. A to oznacza sam wiesz co...- i w tym momencie usmiechnął się chytrze w kierunku naszych drzwi tarasowych.
- Hmm, a zima?- komtynuowałem.
Tutaj nastąpiła cisza. Mufasa położył się wygodnie na kocyku, podparł głowę o przednią łapkę i przemówił:
-Zima to taka biała i zimna, jak ten lód, pora roku. Urodziłem się w takim miesiącu, kiedy "rządziła" na całego. To był luty, ale nie doświadczyłem jej kociobiście, gdyż znam ją tylko z parapetu mojego starego okna. Tutaj, w nowym domku, zagościła w tamtym roku, jedynie na jeden dzień i odeszła w zapomnienie przed upływem 24 godzin. A w tym roku jeszcze się nie pojawiła tak naprawdę. Na razie "tylko" mrozi i zamarzają wody w doniczkach- i tu poklepał mnie po mojej głowie, psując mi starannie ułożone i wyczesane pędzelki.

-A dlaczego jest biała?- zaciekawiłem się.
-Hmm, bo w zime pada śnieg.... Śnieg to taki opad atmosferyczny, a opad ten  składa się z takich małych przezroczystych kryształków lodu....Te drobne kryształki rozpraszają światło, sprawiając wrażenie białej barwy. Ale takie rzeczy to ci nasz Pan może wytłumaczyć szerzej, bo on lubi fizykę.... Teraz daj mi juz pospać.- po czym zamknął oczy i przewrócił się na drugą stronę jego smukłego ciała.
- Czekaj, a szron?- ale niestety nie uzyskałem odpowiedzi. Niebieściuch zmęczony tłumaczeniem mi kwestii zjawisk zimowych, postanowił "zatopić się" we śnie.

    Jeszcze przez chwilę patrzyłem na drzemiącego Ruska, intensywnie myśląc. Cała ta rozmowa dla mnie okazała się jednocześnie cenną nauką, ale również i rozczarowaniem....Z powodu moich ograniczonych możliwości pomieszczenia tylu informacji naraz, dotyczących otaczającego mnie świata, doszedłem do pewnej refleksji.
  Mam niewiele miejsca w mojej kociej główce, żeby wszystko poznać i dowiedzieć się, co i jak. Moje codzienne życie ogranicza się do mojego domku, Szlaku Fildegardy, zabaw z Mufasą i moimi właścicielami. Jak mam zdążyć zgłębić wszelkie tajniki życia, jeśli nawet zrozumienie istoty lodu i zimy przerosło moje kocie oczekiwania...?
Nie jest łatwo.....
Ehh, dla otuchy wstawię sobie zdjęcie Mufiego ze mną, na którym prowadziliśmy rozmowy o Filemoncii. ważniak 
  

środa, 19 grudnia 2007

23. Ursus botanikiem

   Ostatnie dwa dni owocowały w kilka wydarzeń, ale dziś napiszę o jednym. Przez wyjątkowo zimne, ostatnio, dni nie mam co marzyć o spacerku. Ani mojej zmarźluchowej Pani ani Panu nie chce się wychylać nosa na zewnątrz, chyba że muszą. A moje potrzeby? Mam w sobie zgromadzoną energię, którą mogę tylko rozładować na terenie mieszkania. Jak inaczej mam ją z siebie wyrzucić? Jak nie chcą ze mną wychodzić to mogą zapomnieć o porannym  mruczeniu im do ucha. oczko 

    Wracając do tematu. Dziś opowiem, jak stałem się, a właściwie próbowałem stać się wybitnym botanikiem, choć niekoniecznie moi właściciele podzielają tę opinię. A co mnie to obchodzi! Ale od początku... 
Po przebudzeniu się dostrzegłem na parapecie i stole coś kolorowego, umieszczonego w czymś przezroczystym i szklanym. Szybko okazało się, że to kwiatki we flakonach, które mój Pan kupił mojej Pani bez okazji. Tak sobie, bo Ona lubi roza Akurat niedawno trochę chorowała, więc może żeby Ją rozweselić? Chyba tak, ja bym też tak zrobił, ale dołożyłbym oprócz roślin smaczną rybkę, którą zapewne sam bym skosztował;) 
Ale odbiegłem od tematu, więc mili moi Czytelnicy, czytajcie dalej.

    Nie pomruczę, zainteresował mnie ten kwiecisty widok i postanowiłem zaspokoić moją ciekawość. Moja Pani dostała jeszcze inne kwiatki, ale od kogoś innego, z karteczką, na której ten ktoś napisał, żeby szybko wracała do zdrowia. Kwiatów zaroiło się więc co niemiara w naszym domku. Trzeba było jakoś je uporządkować. Moja Pani sprawnie więc rozdzieliła roślinki na trzy flakony, a ja wszystko obserwowałem, kontrolowałem i nadzorowałem, czy  aby goździki, róże i chryzantemy są dobrze układane. Nawet postanowiłem Jej pomóc własnołapkowo  hehe , a potem nawet pozwoliłem sobie na małą konsumpcję listka, kiedy się odwróciła tyłem. Pech chciał, że moja Pani przyłapała mnie na gorącym uczynku, kiedy dobierałem się już do płatków kwiata. Zakazała mi spożywać Jej roślinki i zestawiła mnie z parapetu na podłogę, zachęcając do zabawy, wspominaną kiedyś srebrną piłeczką. 
    Owszem, dałem się nabrać i zacząłem polowanko na zabawkę, jednak szczerze mrucząc wiedziałem, że jeszcze do flakoników zajrzę. Haha! I Ona mi nie zabroni, ani nie przeszkodzi. 
    Kiedy nikt nie widział rozpocząłem drugą próbę. Moje kolejne podejście wyglądało tak: najpierw podbiegłem do flakonu na stole, obwąchałem płatki i po cichutku rozpocząłem jego obgryzanie. Czyniłem to bardzo bezszelestnie, ale niczym rysi słuch oraz intuicja mojej Pani spowodowały, że mój plan pożarcia tego badyla prysł jak bańka mydlana. Tym razem dostałem tzw. "ochrzan" i mogłem sobie pomarzyć o bliższym poznaniu goździka.  luzak 

- Ostrzegałem cię, że nasza Pani wszystko "wyczai"- parsknął ze śmiechu zadufany w sobie Mufasa, zmierzając w kierunku posłanka.
    
    Zdenerwowałem się i miauknąłem donośnie. 

-Co to ma znaczyć, żeby nie można było swobodnie gryźć sobie tego, co mi się podoba? Poza tym to kara za niewypuszczenie mnie na dwór- powiedziałem w języku miaukowym do mojej Pani. 
    Ona zaś rozumiała co mówię, ale się nie przyznała, tylko przytuliła mnie, a potem wyczesała, tworzące się w moim futrze, kołtuny. A czesanko daje wiele radości i przyjemności, przez co całkiem zapomniałem o podbojach botanicznych, pogrążajać się w mruczącej drzemce.
    W rezultacie stwierdziłem, że ciągłe podgryzanie kwiatków mojej Pani to nudy i sam sobie odpuściłem. Dziwiłem się tylko, dlaczego Mufasę nie interesują listki, płatki czy łodygi, ale szybko się domyśliłem, że dla niego to żadna nowość. Pewnie już nie raz podjadał i podpijał z doniczek naszych Państwa.

wtorek, 18 grudnia 2007

22. Powiało chłodem...

Tego już za wiele. Wczoraj i dziś przeżyłem dwa najzimniejsze dni w moim 7-miesięcznym życiu. Termometr pokazał 0 st. Celcjusza za dnia!!!
W nocy -2! Doprawdy nie wiem, co się stało z pogodą. Niedawno 8, 9, a nawet 13 stopni, a tu nagle tak się oziębiło. Brrr!
Mufasa zapewnił mnie, że nasi przodkowie nie takie temperatury widzieli i znosili. 
-Obaj pochodzimy z mroźnych regionów świata, więc nie martw się amerykański Kudłaczu- miauknął mi do ucha Niebieściuch.

Więc jakoś żyję, ale czekam, aż będzie trochę cieplej. Wtedy spacerki bedą dłuższe, a tak moja zmarźlucha Pani wychodzi ze mną dosłownie na chwilkę. Na szczęście udało mi się dziś zobaczyć dwie niezwykłe rzeczy. Pierwsza to zamarznięta woda w doniczce sąsiada, a druga to szron na zielonej jeszcze trawie, po której  biegałem za Mufasą. Hmm, interesujące... myśli 

poniedziałek, 17 grudnia 2007

21. Ile mam lat, czyli Ursusowy wiek...

 Wspominałem, że kiedy poznałem Mufasę, liczył on sobie 1,5 roku. Wydawać by się mogło, że taki wiek to nic takiego, że jeszcze sporo czasu minie, zanim Rusek czy Ja się zestarzejemy. A to nieprawda. Podczas, gdy Wy- moi drodzy ludzcy Czytelnicy-dorastacie wolniej i zanim osiągniecie dojrzałość musi minąć ze 22-25 lat kalendarzowych, tak nam kotom  wystarczą  zaledwie 24 miesiące, żeby Was "dogonić". Oczywiście porównywanie wieku człowieka i kociego oblicza się w przybliżeniu. 
    "W porównaniu z długością życia człowieka koty starzeją się szybciej we wczesnej młodości; po ukończeniu przez nie drugiego roku życia proces ten staje się znacznie wolniejszy".
    Moja Pani pokazała mi kilka tabelek, w których zestawiono wiek ludzki i koci. Niektóre z nich różnią się i wynika z nich, że w przeliczeniu na wiek człowieka:
- Ja Ursus przy 7 miesiącach życia  mam 11-12 ludzkich lat,
-Mufasa przy 22 miesiącach życia ma 20-22 ludzkie lata.

    Tylko jedna tabelka "mówi" inaczej, niż pozostałe. Jeśli więc nie patrzeć na nią to Ja liczę sobie 12, a Mufi 22 ludzkie wiosenki. 

sobota, 15 grudnia 2007

20. Jeszcze będę rządził, czyli Ursusowe rozterki...

   Jeszcze tak niedawno byłem malutki, uzależniony od Mamy, a dziś mogę stanowczo powiedzieć, że przerosłem starszego Mufasę, co wcale nie odbija się w naszych relacjach na moją korzyść. W naszym kocim świecie istnieje hierarchia, której, bez dwóch zdań, musiałem się podporządkować. Wiadomo, kiedy przybyłem do nowego domku, Mufi już w nim mieszkał. Liczył sobie  1,5 roku, a ja jedynie 3 miesiące. Przywitał mnie, delikatnie mówiąc, nie za bardzo przyjacielsko, w kółko warcząc, pokazując swoją wyższość nade mną. A co ja miałem zrobić? Walczyć? Oczywiście, że nie. Nie byłoby to rozsądne rozwiązanie. Dlatego też co chwila odsłaniałem mój brzuszek, żeby Rusek wiedział, że to on rządzi, a Ja się poddaję.   Hierarchia się ustaliła i mogliśmy normalnie żyć w zgodzie, bez walki.
Dla przekory i kaprysu zdarza mi się niekiedy "zobaczyć", na ile mogę sobie pozwolić w relacjach z Niebieściuchem. Tylko że, ilekroć próbuję, za pomocą łap i zaczepek prowadzących do zapasów, sprawdzić, czy aby czasem coś się zmieniło w kwestii rządzenia Ruskiem, zawsze utwierdzam się w przekonaniu o sile psychicznej i fizycznej mojego współmieszkańca.  Bardzo mi ona imponuje, ale nie tracę jednak nadziei, że z czasem go prześcignę.ważniak 
  Ktoś z boku spojrzałby na Niebieściucha i mógłby powiedzieć, że "takie to małe i chude, a takie silne". Ja z kolei wielki i masywny, tylko gdzie moja siła? 

Jak widzicie potęga kota nie zależy od jego wagi, ani wzrostu.

   Mufasa za dwa miesiące, czyli 15.02. skończy 2 lata, na pewno jeszcze bardziej wydorośleje i zmężnieje. Ale kiedyś się zestarzeje, a wtedy młodzież, czyli Ja dostanie swoją szansę.....na rządzenie ma się rozumieć. hehe 

piątek, 14 grudnia 2007

19. Mój Pan to Geniusz!


- A nie mówiłem, że nasz Pan to Geniusz?- burknął poddenerwowany Mufasa kiedy próbowałem wślizgnąć się obok niego na jego kocyk. 
- Nigdy w to nie wątpiłem- odpowiedziałem pewny siebie i udałem się na kanapę, rozciągając mieśnie przed drzemką.

    O niesamowitości mojego Pana mogłem przekonać się dzisiaj na własnej kociej skórze, a właściwie oczach. Pamiętacie, jak pisałem Wam o srebrnej piłeczce?
    Otóż, za sprawą mojej Pani, z jednej nagle zrobiło się ich co najmniej pięć. Chyba, gdyż ja nie umiem tak szybko liczyć uciekających  przedmiotów po podłodze. Mam po prostu inny cel- złapać je.
    I kiedy tak sobie polowałem, mój Pan postanowił umilić mi moją zabawę. Wziął do ręki aż trzy piłeczki, (trzy, bo powiedział, że  tylko tyle się da) i niczym cyrkowiec w cyrku zaczął nimi żonglować. Cóż to był za widok. Nie  wiedziałem, w którą stronę patrzeć, gdyż srebrne kuleczki  migały mi tylko przed oczkami, tworząc chaos.
Zastanawiałem się, jak to możliwe, żeby można było trzymać w łapce aż trzy naraz! Bo Wasze ręce są jak moje łapki, tylko że jakieś takie łyse....

    Piłeczki unosiły się na zmianę, jedna po drugiej, raz w powietrzu, innym razem odbijały się od rąk mojego Pana, jednocześnie nie zatrzymując się ani na chwilę. Głowa bolała mnie od ich śledzenia, a Mufi nawet się nie raczył odwrócić się na swoim posłanku, żeby popatrzeć. Widocznie wszystko już widział w swoim kocim życiu, w przeciwieństwie do mnie.
Żeby nie stracić żadnej kuleczki z oczu, musiałem  dość  intensywnie kręcić moją głową, równocześnie podziwiając niezywkłą umiejętność mojego Pana.
A dziś jestem przez tę zabawę trochę zmęczony...

czwartek, 13 grudnia 2007

18. Wyróżniona rasa Ursusa


    "Rasy kotów, wyjątkowe zwierzęta"- taki tytuł zauważyła dziś moja Pani w książeczce o zdrowym żywieniu kotów. Książeczka ta zawierała informacje o różnych rodzajach karm firmy Royal Canin, dostosowanych do wszystkich grup wiekowych, ze wzgledu na rasę,  specjalistyczne potrzeby oraz poziomu aktywności  każdego kota. Ja osobiście się nie znam, jakie chrupki, bo tak je nazywam, wypełniają moją i Mufasy miseczkę.  Istotne jest, żebym zawsze mógł sobie coś przegryźć, inaczej mój brzuchol nie należałby do najszczęśliwszych.

    A wracając do tej książeczki to moja Pani czytała dalej, a właściwie tłumaczyła, bo to nie było napisane w jej ojczystym języku. (Ja tam z urodzenia należę do poliglotów, gdyż potrafię się porozumieć ze wszystkimi kocimi przedstawicielami na całej kuli ziemskiej. Ku pociesze nasz język miaukowy należy do grupy języków uniwersalnych, dlatego że Pan Bóg postanowił nie rozdzielać go nam brawo , tak jak to się stało w przypadku ludzi).
    I znowu odszedłem od tematu. Tak więc moja Pani czytała:

 - Tajemniczość, szlachetność, powab, nadzwyczajność...
Na wiele sposobów można opisać urok i czar różnorodności kocich ras. To co mają one wspólnego ze sobą to ich wyjątkowe piękno. Jednak każdy kot posiada swój unikalny temperament oraz to, jak oddziaływuje na innych, czyli jaką aurę stwarza wokół siebie. Te cechy stanowią fundament, dla którego zwierzęta te są uwielbiane przez wielu ludzi.
Spośród palety wszystkich niezwykłych ras kotów, na podstawie uderzającej urody i wyjątkowego ich charakteru,  Royal Canin dokonał selekcji i wybrał, ich zdaniem, trzy najlepsze.

  1. Persyprzez niespotykanie emanujące od nich piękno i długie futro.
  2. Syjamyprzez ich smukłe ciało oraz krótkowłose futro. 
  3. Maine Coon: dzięki dużej posturze i masywnej budowie ciała.
    Kiedy moja Pani tak czytała i tłumaczyła sobie na głos ten krótki artykulik, ja wtedy  przysypiałem w górnej budce naszego drapaka. Z drzemki wytrąciły mnie słowa "Maine Coon", czyli nazwa rasy, do której należę. Ucieszyłem się, choć znaczenia to wielkiego nie ma, gdyż i tak bez tego plebiscytu jestem piekny, a co tam! Mufi trochę się obruszył, okazując swoje niezadowolenie z powodu braku wyróżnienia rasy rosyjskiej niebieskiej. Dowiedziałem się, że Mufasa, po części, swoją smukłą sylwetkę zawdzięcza syjamom, z którymi kiedyś krzyżowano jego przodków. A wszystko po to, żeby ratować Jego rasę, dzięki czemu nie wyginęła. 

    To na tyle. Usłyszałem, że moja Pani trzyma w ręku szelki i smycz, a to znak, że idę na spacerek. hahaha 

środa, 12 grudnia 2007

17. Srebrna piłeczka

-Ursusik!- zawołała moja Pani, zanim zdążyłem zamknąć oczy podczas drzemki.
    Szybko zwlokłem się z łóżka, rozprostowałem kości, nastroszyłem ogon i pobiegłem w kierunku kuchni. Moja Pani powitała mnie uśmiechem, a Ja odmiauknąłem Jej: 
-Co chciałaś, właśnie przysypiałem. Dlaczego Mufasie wolno odpoczywać i delektować się zapachem świeżo wypranego kocyka, a mnie nie?
    Nie uzyskałem odpowiedzi na moje pytania, chyba okazały się zbyt trudne, po czym rozpocząłem czyszczenie mojego futra.
    Podczas mycia grzbietu, zauważyłem, że w ręku mojej Pani coś się rusza. Nie było to żadne stworzonko, jedynie jakaś szeleszcząca rzecz. Zaciekawiło mnie, co Ona takiego przede  mną ukrywa.  Miauknąłem , dając do Jej do zrozumienia, że nie mam czasu na głupie żarty i albo mi pokaże albo wracam na kołderkę do Mufiego. 
    Chyba mnie zrozumiała i nagle otworzyła rękę, z której wynurzyło się to coś. Ujrzałem srebrną piłeczkę, która zakręciła się na Jej dłoni. Co do wielkości nie należała do zbyt dużych, ale dostosowana była do moich kocich łap. Posiada charakterystyczny dźwięk i nawet kiedy śpię, a piłeczka z jakiejś przyczyny toczy się po podłodze, od razu stawia mnie na moje kudłate łapki. Domyśliłem się, że moja Pani zrobiła ją samodzielnie, specjalnie dla mnie. I nie pomyliłem się. Często poluję na tę kuleczkę, a kiedy wpadnie mi pod półkę albo za lodówkę, głośnym miauknięciem informuję moich Wpółmieszkańców, prosząc w ten sposób o natychmiastowe wyjęcie kuleczki z tych dziwnych kryjówkek.
    
    Na koniec powiem Wam jeszcze, że piłeczka ta stała się jedną z moich ulubionych  zabawek, obok takiego specjalnego paseczka, spajającego worki, w których moi Państwo kupują chleb. Nie znam niestety jego nazwy, a i moja Pani i Pan nie nazywają tego inaczej, jak właśnie paseczek.
    A teraz po podzieleniu się z Wami tą opowieścią, podążę w kierynku posłanka i niebieskiego kocyka, uwielbianego nie tylko przez Ruska i mnie, ale również przez kilkoro innych , odwiedzających moich Państwa, kotów, zanim w ogóle się urodziliśmy i tu zamieszkaliśmy. A o tym wspomnę niebawem. 

wtorek, 11 grudnia 2007

16. Człowiek to dziwny stwór, czyli rozważania Ursusa


Widzę, że Mufasa wkradł się do mojego bloga i zostawił po sobie ślad. Nie będę Wam tym głowy zawracał, po prostu wieczorkiem rozprawię się z Nim. Jak już mówiłem wcześniej, niech sobie Niebieściuch za dużo nie pozwala. ważniak

    Dziś chciałem się z Wami, moi Drodzy Czytelnicy, podzielić moimi nowymi refleksjami i spostrzeżeniami. Dotyczą one ludzi, jako stworzeń.  hehe
Zauważyłem, że różnią się oni zasadniczo od nas kotów. Dwoje przedstawicieli tego gatunku mieszka ze mną, czyli moja Pani i Pan. Wcześniej również miałem okazję mieszkać z innymi miłymi ludźmi, ale byłem zbyt młody, żeby cokolwiek rozumieć. Wtedy liczyło się tylko mleczko zwane siarą, którym karmiła nas Mamusia,  Jej fizyczne i duchowe ciepło oraz zabawa z rodzeństwem i resztą naszej kociej ferajny. Zdążyłem poznać świat na tyle, że już wiedziałem, że poza mną żyją sobie inne kotki i .....no właśnie- ludzie.

    Z tymi ostatnimi nauczyłem się obcować tutaj w nowym domku.
I tak, codziennie obserwuję to samo. Moi Państwo posiadają coś takiego, co nazywają szafą. W szafie tej, kiedy ją otwierają, widzę mnóstwo kolorowych rzeczy, ciepłych i letnich. Te rzeczy noszą nazwę: ubrania, a  najkrócej je można opisać jako takie okrycia na ich łyse ciała, żeby nie zmarzli. Hmm, kiedy widzę, jak przebierają, co dziś ubiorą, myślę sobie, że Ja tam nie mam takich problemów. Wystarczy mi moje piękne futro. Brak futra u ludzi bardzo mnie zastanawia, no bo jak to tak można funkcjonować... co? .

    Druga sprawa to pomieszczenie zwane łazienką. Tutaj to dopiero jest zabawa. Gdy nam-kotom- nie jest potrzebny żaden prysznic, wanna, krany, szczoteczki i pasty do zębów, szampony i mydła, ręczniki, szlafroki to dla ludzi stanowią nieodzowny element ich życia. Czy lepiej nie byłoby, gdyby myli się za pomocą swoich języków? Tak jak to my robimy. Po co ludziom tyle urządzeń? (Mufasa właśnie puknął się w głowę, dając mi do zrozumienia, żebym przestał zadawać tyle pytań. Krzyknę mu tylko, żeby spał dalej w swoim koszyczku i wracam do pisania. Niech sobie nie myśli... jęzor )

    Kontynuując moje rozważanie, powiem, że czynności łazienkowe naszych ludzi, lubimy, wraz z Mufim, obserwować z poziomu kolejnego dziwnego wynalazku, zwanego pralką. Zauważyliśmy, że kiedy te wspomniane wyżej ubrania, z jakiś przyczyn się pobrudzą, (a może znudzą?), lądują w tym oto urządzeniu. Pralka potem mieli je w sobie, uprzednio dostaje jedzonko, w postaci jakiejś białej substancji  i kolorowego płynu, a potem chyba z radości, wydobywa z siebie śmieszny dźwięk. Lubię obserwować przez okienko piorące się ubrania. I  myślę sobie, jak dobrze, że moje futro nie wymaga takiego zabiegu. Sam potrafię o nie zadbać! brawo
    Skoro mowa o czynnościach fizjologicznych to przypomniała mi się kolejna różnica. Nasza kocia toaleta versus ludzka.  Również nie rozumiem, jak to tak można bez żwirku....

    Są też inne dziwne wynalazki. Lodówka, kuchenka gazowa lub elektryczna, komputery czy telewizor.
    Ta pierwsza gromadzi w sobie jedzonko, cichutko pomrukując, a ja się zastanawiam, dlaczego nie można by całej jej zawartości rzucić na podłogę i od razu zjeść.  hihiLudzie są wygodniccy i nie zjedzą czegoś na zimno, czy surowo, (np. kotlecika, ziemniaków, jajek), tylko zaraz muszą to podgrzewać, gotować, czy smażyć w czymś, co  nazywa się kuchenką.
    Komputery charakteryzują się choćby tym, że współpracują z myszkami. Tylko ciekawe, gdzie one są? Chętnie bym je upolował i skonsumował, ale niestety nigdy ich nie znalazłem. Interesujący za to jest kursor "biegający" w monitorze, niczym latająca mucha. Jednak złapanie go to trudna, wręcz niemożliwa sprawa.
    Komputer i telewizor mają ze sobą coś wspólnego: sprawiają, że ludzie patrzą w ich ekrany, a Ja się zastanawiam, co moja Pani i Pan tam takiego ciekawego widzą i słuchają.


       
    Czasem od patrzenia w te "pudła" się śmieją, wzruszają, dyskutują na temat tego, co tam usłyszeli, zobaczyli, czy przeczytali. Któregoś razu próbowałem obejść telewizor z drugiej strony, w nadziei, że spotkam pieski czy inne zwierzątka, które akurat zauważyłem. Niestety  nikogo nie znalazłem, ani nie wyczułem...Hmm  Jak to możliwe?

    Mógłbym tak pisać i pisać dalej, gdyż widziałem jeszcze wiele innych różnych urządzeń domowych i nie tylko, jak np. samochód. Pewnie jeszcze nie raz się zdziwię, co to ludzie nie wymyślą. Trzeba im jednak przyznać, że zdolne z nich stwory, skoro potrafili wymyślić tyle rzeczy, żeby ułatwić sobie  życie. Dzięki temu i ja korzystam, bo czy byłoby mi ciepło, jak u Mamusi, gdyby moja Pani i Pan nie posiadali domku, a w nim posłanek, kocyków, kołderek czy zabawek? Czy mój brzyszek byłby pełny, gdyby nie jedzonko w misce? Wolę nie myśleć. Życie kota jest pełne szczęścia, kiedy ma swoich ludzi. To dla mojej Pani i Panaroza  

poniedziałek, 10 grudnia 2007

niedziela, 9 grudnia 2007

14. Co ja Norweski Leśny jestem, czyli Ursus na drzewie

    Nie tak dawno udzielił się Wam, moi drodzy Czytelnicy, mój smutny nastrój, spowodowany niemożliwością wyjścia na spacerek. Do tego jeszcze ten dołek spowodowany moim rolniczym amerykańskim pochodzeniem, z czego Mufasa  robi sobie żarty.  Niech sobie Niebieściuch nie myśli, że mu wszystko wolno! 

Żeby już nie było tak smutno, chciałem się z Wami dziś podzielić wspaniałą informacją.
    Po wczorajszej i zaliczonej już dziś przechadzce przypomniało mi się, że w opisie moich cech, całkowicie zapomniałem o niezwykle istotnej zalecie, jaką posiadam. Jest nią moja wrodzona, (mam nadzieję), umiejętność wskakiwania na drzewa i przemieszczania się po gałęziach. Niczym jak Kot Norweski Leśny- zresztą bardzo podobny do Maine Coon'a.
 Ha! Pewny siebie Mufasisko może mi tylko pozazdrościć! On może i świetnie biega, ma smukłą sylwetkę, ale na nic to mu się zda. Tak więc moje wiejskie  amerykańskie pochodzenie przeważyło arystokratyczne rosyjskie.  oczko  



A o to ja na drzewku. 


Jaki jestem dumny!



Gdzie jesteś Rusku Niebieściuchu ?


  
 Mufasa, i co zatańczymy teraz?  

sobota, 8 grudnia 2007

13. Ursus na spacerku

Dziś nareszcie udało nam się wyjść na dwór. Pogoda raczej nie zapowiadała się słonecznie...ale dopóki nie padał deszcz, nie narzekaliśmy.

 Podczas naszego wspólnego siedzenia na parapecie,  zauważyliśmy z Mufim, że woda z nieba postanowiła "odpocząć" i nawet wyszło słoneczko. Postanowiliśmy nie tracić czasu i jak tylko potrafiliśmy, najgłośniej jak się da,  prosić naszą Panią i Pana o wspólne wyjście na zewnątrz. 
A mamy kilka sposobów. Mufasa robi tzw."oczka",dotyka i  obwąchuje drzwi tarasowe, tak żeby widzieli to nasi Państwo. Ja mam inny sposób. Mówię w moim kocim języku miaukowym: "Proszę otworzyć natychmiast drzwi, bo chcemy wyjść na spacerek". Rozpoczynam potem śpiewanie, tak że nie ma możliwości, żeby moja Pani i Pan nie zrozumieli naszych próśb.
-Skoro nie pada deszcz, spokojnie możemy iść na dwór- z uśmiechem powiedziała moja Pani, po czym ubrała mnie w szelki, a potem przymocowała do nich smycz. Mufasa w obróżce czekał już pełen nadziei i euforii.

I stało się. Drzwi się otworzyły, a my w radości wybiegliśmy w kierunku krzaczków, a konkretniej ptaszków tam siedzących. Skierowałem się na Szlak Fildegardy, a Mufi postanowił zaskoczyć mnie z drugiej strony tej ścieżki. Trochę może przeszkadzał wiatr, gdyż ze zdwojoną siłą kołysał wszystkie krzaki i zarośla, drzewa i trawę. 


-Nie ważne, że wieje, po to mamy futra, żeby nas ogrzewały- zapewnił mnie Mufasa.
-Ja w szczególności mam się czym pochwalić- pomyślałem i wskoczyłem na ławeczkę.
      
Gdybym tak mógł na chwilę uwolnić sie od smyczy to by dopiero się działo. 
Potem, razem z Ruskiem, pobiegaliśmy, rzucaliśmy się na siebie, szczególnie ogon Niebieściucha należy do moich ulubionych i nie przepuszczę okazji, żeby na niego nie zapolować. Mufasa również nie zna litości i nagle wylądował na moich tylnych łapach, ugryzł  mnie w jedną, ale oczywiście na żarty
 i rozpoczęliśmy nasze kocie zapasy. Z tą róznicą, że na zielonej trawce, a nie jak zwykle na łóżku. To dopiero frajda. 
Niestety nasza radość nie trwała zbyt długo, gdyż po jakimś czasie zachmurzyło się. Wiedzieliśmy, że koniec naszych podwórkowych zabaw nieubłagalnie się zbliża. 
Zdążyłem podejść do kryjówki ptaszków, wykonać pozy wskazujące na polowanie,  natomiast Mufi swoim cichym skradaniem, postanowił podejść do niej z drugiej strony. Mieliśmy plan coś upolować, bo w końcu jesteśmy kocurami, czyż nie? I właśnie w tym momencie lunęła z nieba ta złośliwa woda, nazywana przez  ludzi deszczem. 

- Wracamy do domu, za mną- zdążył miauknąć do mnie Mufasa i ile sił w łapkach pomknął w stronę naszych drzwi. Ja za nim, a za mną nasza Pani, która wpuściła nas do środka. Nasz Pan powitał nas z uśmiechem na twarzy.
A potem prosto do miski.... brawo 

piątek, 7 grudnia 2007

12. Ursus ma siedem miesięcy

Chciałem ogłosić, że dziś, czyli 7.12 skończyłem 7 miesięcy. Jestem coraz starszy, urosłem i już dawno "przeskoczyłem" wzrostem i wagą Mufasę oraz wypiękniałem  roza .To takie moje małe urodziny.