niedziela, 27 stycznia 2008

47. Filemoncia

    Czasami zdarza mi się wspomnieć na blogu o Filemoncii. Pomyślałem, że nie każdy przecież może wiedzieć kim Ona jest. A pisać o Niej można naprawdę wiele i pewnie nie ograniczę się tylko do jednej notatki. Jestem Jej to trochę winny, bo po pierwsze: dzięki Niej moi Państwo pokochali Koty, a po drugie: trudno  będzie mi opisywać dalsze przygody, jeśli wcześniej nie  przybliżę Wam kociej osobistości, jaką jest Biała Dama.     Dla mojej Pani Filemoncia, dla mojego Pana Fildegarda, dla Mamy mojej Pani Filomena. Zgodnie z "zasadą trzech kocich imion" nie ma odstępstw i w Jej przypadku.;) Dla niewtajemniczonych polecam ten WIERSZ.
    Prawdziwe imię tej pięknej, dostojnej kociej Hrabiny, brzmi Fluffy. Mieszka niedaleko nas, po sąsiedzku, a jej właściciel, często nie bedący w domu, pozostawia jej otwarte okno, aby mogła przechadzac się na godzinnych spacerkach w samotności,  po swoim słynnym Szlaku....
    Jednak zanim  moi Państwo dowiedzieli się o Filemoncii wiecej, zanim poznali Jej właściciela, myśleli, że to kot bezpański. A ponieważ odwiedzała nas niemal codziennie, trzeba było ją jakoś nazywać. 
    Znowu będę się posiłkował zapiskami mojej Pani, w których na szczęście pisała o Niej. Ja nie miałbym ani siły, ani tyle informacji o Kotce, gdybym nie znalazł pamiętnika mojej Pani....

    " Był styczeń 2005 roku. Tamtego dnia myłam podłogę w pokoju dziennym. Mimo że był styczeń, mroźno nie było, postanowiłam więc otworzyć drzwi tarasowe, żeby podłoga szybciej wyschła.
     Zeszłam na dół, żeby zanieść wiadro z wodą, gdy nagle usłyszałam czyjeś kroki na górze. Prędko pobieglam do pokoju dziennego, żeby zobaczyć , co się dzieje, gdy przed oczami mignęło mi “coś” białego i włochatego. Zobaczyłam kota. Dużego, z pieknym futrem i długim ogonem. Kot się wystraszył, gdyż usłyszal moje kroki, a ich hałas wyrzucił go z naszego mieszkania. Powstało lekkie zamieszanie. Nie wiedziałam, jak zareagować, czy wyprosić, czy zaprosić, (wtedy koty były mi obojętne, nie zauważałam ich tak jak teraz). 
Zapytałam więc te białe stworzenie :"co kotek chciał?", gdyż uznałam, patrząc na jego gabaryty,że to ON, a nie ONA. A śliczne niebieskie oczka spojrzały na mnie i usłyszałam kocią odpowiedź "miauuuu". 

    
     Byłam pod wrażeniem urody tego kota, gdyż wcześniej na żywo nie mialam do czynienia z takowym, ani też podobnego nie widziałam. Pomyślałam początkowo, że ten kot jest z ulicy, ale ktoś z naszych znajomych wykluczył to. "To niemożliwe, żeby taki rasowy kot nie miał domu"-powiadano. 

   

 Dlaczego Filemoncia, skąd takie imię, skoro nazywa się Fluffy? 

    Po kilku dniach, a konkretnie w którąś niedzielę stycznia 2005, kiedy wróciliśmy z kościoła, biały kot, bo długo jeszcze myśleliśmy, że to kocur, siedział na naszym tarasie. Kiedy zauważył, że przyszliśmy do domu, bez obawy, podbiegł, prosząc o wpuszczenie do środka. Bardzo się cieszył.
    I wtedy się zaczęło, powiedziałam, że ten kot przypomina Filemona z bajki- naszych lat dzieciństwa. Ale tylko z wyglądu, jak się później okazało. I tak zostało, biały kot został nazwany Filemonem, aż do dnia (maj 2005), w którym spostrzegliśmy :-), że to KOTKA. Wtedy musiało ulec zmianie imię Białej Hrabiny z Filemona na Filemoncię;)

     
 

Potem otworzyliśmy drzwi. Filemoncia po obwąchaniu i zapoznaniu się z terenem naszego pokoju dziennego, ostrożnie weszła do środka. A czym 
bardziej znała nas i nasz dom, tym  bardziej częściej w nim gościła, jednocześnie przepędzając każdego kociego gościa, (bo inni sąsiedzi również mają koty). Oznaczyła nas, czyli  noskiem obtarła się o nasze ręce, nogi, ogólnie wszyskie przedmoty na jej drodze, żeby być pewną, że teraz jesteśmy już jej. 
    I tak się zaczęło. Potem to już nasza przyjaźń z Filemoncią rozwijała się bardziej intensywniej, do tego stopnia, że u nas nocowała, spędzając u nas sporo czasu i co gorsza dla jej pana, wolała być z nami, aniżeli z nim. Kiedy nas nie zastała, czekała na murku lub naszym parapecie. Zaczęłam kupować jej jedzenie, dokarmialiśmy ją, zastanawiającsię, czy ona ma właściciela i dom, czy jest z ulicy. Ale okazało się, że mieszka tuż obok, gdyż któregoś wrześniowego dnia  2005 odwiedzajac nas, miała na szyi obróżkę z imieniem
i telefonem. I stąd wiemy, że ma na imię Fluffy.
    Potem, jak poznamy bliżej Filemonię, jej imię będzie przybierało różne formy, np. Fildegarda na cześć jej hrabiowsko-markizowego bycia;-)"

46. Bóg stworzył kota...

Ogonek zwróciła słusznie uwagę na kwestię stworzenia Kota przez Boga.  Chciałem podzielić się z Wami, moi drodzy, jak to było....Byście pamiętali;) Przeczytajcie. 
Bóg stworzył kota...
W dniu pierwszym Bóg stworzył kota.
W dniu drugim Bóg stworzył człowieka, by ten służył kotu.
W dniu trzecim Bóg stworzył wszystkie zwierzęta, by były pożywieniem dla kota.
W dniu czwartym Bóg stworzył ciężką harówkę, by człowiek mógł pracować na utrzymanie kota.
W dniu piątym Bóg stworzył mysz z dzwoneczkiem, żeby kot mógł się nią bawić albo
 i nie.

W dniu szóstym Bóg stworzył weterynarię, aby kot był zdrowy, a człowiek biedny.
W dniu siódmym Bóg zamierzał odpocząć, ale nic z tego nie wyszło, bo musiał zmienić żwirek w kuwecie.


tłum. HARY

P.S. I co Wy na to? Ogonku, Magda miała rację.........;)

piątek, 25 stycznia 2008

45. Skąd się wzięły zwierzęta domowe?


Skąd się wzięły zwierzęta domowe?
    Adam rzekł: „Panie, kiedy żyłem w Ogrodzie, przebywałeś ze mną codziennie.Teraz już Cię nie dostrzegam. Jestem samotny i trudno mi pamiętać o Twojej miłości“.
    A Bóg rzekł: „To drobiazg! Stworzę ci towarzysza, który będzie z tobą stale, i który będzie odbiciem mojej miłości do ciebie, tak że będziesz mnie kochać nawet jeśli nie będziesz mnie widział. Niezależnie od tego,jak bardzo samolubny, dziecinny  lub pozbawiony miłości będziesz, ten nowy towarzysz zaakceptuje cię takiego jakim jesteś  i będzie cię kochał tak jak ja, niezależnie od wszystkiego“.
    I Bóg stworzył nowe zwierzę, by było towarzyszem Adama. I było to dobre. I Bóg był zadowolony. I nowe zwierzę było zadowolone, że może być z Adamem i merdało ogonem. A Adam powiedział: „Panie, już nadałem nazwy wszystkim zwierzętom w Królestwie Pańskim   i nie mogę wymyślić  dla tego nowego zwierzęcia“.
    A Bóg rzekł: „Nie ma problemu, gdyż stworzyłem to nowe zwierzę, by było odbiciem mojej miłości do ciebie. Jego imię będzie odbiciem mojego imienia
  i będziesz nazywał je Pies“.
    I Pies zamieszkał z Adamem  i był mu towarzyszem  i kochał go.
    I Adam został pocieszony. I Bóg był zadowolony. I Pies był zadowolony i machał ogonem.
    Po pewnym czasie zdarzyło się, że anioł stróż Adama przyszedł do Pana i rzekł: „Panie, Adam stał się zarozumiały. Stąpa wyniośle i stroi się jak paw  i oczekuje adoracji. Pies rzeczywiście pokazał mu, że jest kochany, ale chyba aż za dobrze“.
I Pan rzekł: „To żaden kłopot! Stworzę mu towarzysza, który będzie z nim zawsze  i będzie widział go takim, jakim jest w rzeczywistości. Ten towarzysz będzie mu przypominał o jego ograniczeniach, tak by wiedział, że nie zawsze jest godny uwielbienia“.
    I Bóg stworzył Kota, by był towarzyszem Adama. A Kot nie był posłuszny Adamowi.
    A kiedy Adam spoglądał w oczy Kota, przypominało mu to, że nie jest koroną stworzenia. I Adam nauczył się pokory.
    I Bóg był zadowolony. I Adam był zadowolony. I Pies był zadowolony.
    A Kot... i tak nie dbał o to wszystko.

tłum. HARY

czwartek, 24 stycznia 2008

44. Kot Dachowiec, czy Kot Europejski..

Wczoraj zaczytałem się z moją Panią w smutne opowieści mojej nowopoznanej koleżanki o imieniu Ogonek. Z Ogonkiem w zasadzie wiele  mnie dzieli, gdyż po pierwsze Ona urodziła się w bezdomności, poznając od małego kociątka śmietniki, parkingi, złych ludzi i wiele innych  nieszczęść.
Ja nie znam takiego życia, gdyż od urodzenia otoczony byłem dobrymi ludźmi, którzy dali mi domek. A w domku wiadomo: miseczka jedzenia, zabawki i posłanka, a przede wszystkim troska i miłość moich nowych właścicieli, (a wcześniej wielkie serce Pani Anny i Jej Rodziny). Po drugie biedactwo nie posiada ogonka, bo jakiś zły pies Jej go odgryzł. Ja z kolei mam wszystko zdrowe, nie muszę się obawiać,  że jakiś potwór mnie napadnie i coś mi złego zrobi. Ona zna życie na ulicy, ja nie. 
Ogonek się nawet zmartwiła, że jest zwykłą burą kotką, nazywaną brzydko "dachowcem". A ja? Ja należę do kotów rasowych, a dlaczego? Bo mam rodowód i konkretny rysi wygląd.
    Jednak niech wszystkie bure koty, określane niesłusznie przez ludzi  "dachowcami" nie martwią się, bo wcale  nimi nie są. One też należą do pewnej rasy. Rasy europejskiej.
    Przytoczę Wam cytat z  dawnych zapisków mojej Pani, kiedy sama nie była pewna, jak nazwać wszystkie "zwykłe", a jednocześnie niezwykłe bure koty. 
W tekście pojawi się imię Filemoncii, jeszcze o Niej wspomnę. To kotka sąsiada moich Państwa, która przez długi czas uwielbiała wylegiwać się w naszym domku....a nie swoim.......

    "Pisząc o rasie, czy “półrasie” ;-) Filemoncii, przyszło mi do głowy pytanie, jak nazwać kota, którego nie można przypisać do żadnej rasy?
O kotach nierasowych zwykło się mówić "dachowce" Ciekawe czemu?  Czy dlatego, że nazwa ta wywodzi się od tego, że koty te chodziły po dachach? Być może stąd takie skojarzenie. 

    Jednak nieładne to skojarzenie i zaryzykowałabym stwierdzenie, że zapoczątkowal je ktoś, kto był przeciwnikiem kotów. 
    Nie wiem, skąd naprawdę wzięła się taka brzydka nazwa, na te zwierzęta, które nie mogą, co prawda, zostać przypisane do żadnej rasy, ale rodzą się też piękne... To , że mają rodowód jest pewne, tylko, że trzeba rozumieć te zagadnienie trochę inaczej. 
    Rodowód domowego kota nie posiada żadnej dokumentacji, czy ewidencji, gdyż koty takie rozmnażają się poza kontrolą człowieka. Wiadomo przecież, że tylko on jest w stanie prowadzić , spisywać, sporządzać rodowody, na podstawie których dowiadujemy się, kto był przodkiem zwierzęcia. I wśrod kotów mieszanych, bo taka nazwa jest o wiele ładniejsza, można znaleźć powiązanie z kotem egipskim, jak się okazuje.

    "Najszlachetniejsze koty egipskie są spokrewnione z kociakami żyjącymi na naszych śmietnikach, gdyż ich przodkiem był dziki kot afrykański-najprawdopodobniej potomek dzikiego kota europejskiego. Do grupy wywodzącej się od kota egipskiego zaliczane są tylko te, które mają najczystsze cechy czworonogów znanych z hieroglifów: spiczasty nos, wysmukłe ciało i łapy. To sprytne zwierzęta, które niepostrzeżenie mogą wszędzie się wślizgnąć."
    Cytat z koty17.webpark.pl/egipt.htm
Cóż, a może lepiej nazwę "dachowiec" zastąpić na “europejski”? Szkoda, że nikt nie odpowie mi na to pytanie..."
Dziś już uzyskała odpowiedź;)

środa, 23 stycznia 2008

43. Moje Babcie i Dziadkowie....

    Chciałem Wam przedstawić moje dwie Babcie i dwóch Dziadków. Tym razem na fotografiach...

    Moja Babcia  Kerii, uwielbiana przez moją Panią. 


  
Wnusiu, zachowuj się grzecznie!


A poniżej mój Dziadek Jucon, "Mąż" Babci Kerii, jednocześnie rodzice mojego Taty Consula. Zdjęcie zostało skopiowane ze strony hodowli
Medium Color *PL, w której się urodziłem. Więcej zdjęć można zobaczyć TUTAJ.

 
Wnusiu, słuchaj Babci!

    Przedstawiam Wam drugą parę "małżeńską" . To moi drudzy Dziadkowie, rodzice mojej Mamusi Emilii.
    Na początek  moja Babcia Emy-Shou, która mieszka w bardzo prestiżowej hodowlii Langstteich* De w Niemczech. Zdjęcia nie mogłem opublikować, ale więcej zdjęć znajdziecie TUTAJ.

I na koniec Dziadek Dream-Dandy, aktualnie mieszka we francuskiej hodowli Cartoonland. Jego fotografie można zobaczyć TUTAJ.



Życzę moim Babciom i Dziadkom Wszyskiego Najlepszego!

wtorek, 22 stycznia 2008

42. Dzień Babci i Dziadka

 Zauważyłem, że ludzie obchodzą takie święto, które nazywa się Dniem Babci (wczoraj) i Dziadka (dzisiaj), Pomyślałem sobie, że nawet Ja- Kot Urusus również mogę pochwalić się takimi członkami mojej Rodziny. Co więcej Rusek też! 
    Zanim przyjechałem do nowego domku, w poprzednim, w którym się urodziłem, na co dzień spędzałem czas z moją Babcią Kelly i Dziadkiem Juconem. Oboje są Rodzcami mojego Taty: Consula. Natomast Rodzice mojej Mamy Emilii: Emy Shou (druga Babcia) oraz Dream-Dandy (drugi Dziadek) mieszkają kolejno w Niemczech i Francji. Tak przynajmniej mówi moja Pani;) 
    Z Dziadkami, od strony mojego Taty, miałem zaszczyt i okazję już się poznać, gdyż z Nimi mieszkałem w jednym domku. W ogóle spotkało mnie wielkie szczęście, gdyż oboje moi Rodzice pochodzą z jednej hodowli Maine Coon, dzięki czemu znam mojego Tatę. Czasem zdarza się, że Kocia Mama mieszka w innym domku, a Koci Tata w jeszcze innym. Spotykają się za sprawą swoich właścicieli, na randkę i "biorą ślub". Z tej ich kociej miłości rodzą się małe kociątka, którymi zajmuje się ich Kocia Mama. W przypadku Mufasy też tak było. On nie spotkał nigdy swojego pięknego Taty, mimo że my wiemy, który to Kocur.;) Co do drugich Dziadków nie dane mi było poznać ich kociobiście. A szkoda;(
    Jeszcze dziś zamieszczę ich zdjęcia, gdyż chciałem Wam ich przedstawić- wszystkich czworo. (Rodziców kiedy indziej).

niedziela, 20 stycznia 2008

41. Pan Elektrolux i ja Ursus

 Dezycja zapadła. Postanowiłem poszukać odpowiedzi na moje pytanie: "Kim jest owy Burczący Stwór i dlaczego Mufasa się go boi?". Musiałem tylko poczekać na odpowiedni moment.
    Kiedy moja Pani skończyła przy pomocy, wspomnianego wcześniej, Szaro-Bordowego Pudełka, zbierać brudy z podłóg, nacisnęła nagle jakiś guzik, a maszyna przestała huczeć. Potem pociągneła kabel, a ten sam wsunął się do środka tego Czegoś. Później zaniosła to Coś do gratroomu. (Tak moi Państwo nazywają komórkę, czy graciarnię, w której gromadzą m.in. stare pudła, narzędzia, czy inne mniej potrzebne na co dzień rzeczy. Geneza tej śmiesznej nazwy pochodzi od koleżanki mojej Pani, która połączyła słowa: grat+room: pokój z angielskiego).
   Dodam, że gratroom to jedno z naszych ulubionych miejsc w domu. Znajduje się tam kilka zakamarków, a skakanie i polowanie w kartonach stało się naszą kocią megarozrywką. Nasi Państwo wiedzą, że uwielbiamy przesiadywać w składziku, dlatego zostawiają nam uchylone drzwi, abyśmy w wolnej chwili mogli wejść do środka.
    Tym razem moja Pani też nie zamknęła drzwi. Zdążyłem się szybko zorientować, że Szaro-Bordowy Hałaśnik zamieszkuje gratroom, o czym wcześniej nie wiedziałem. Nie zwracałem na niego uwagi, może dlatego.              Zaciekawiony obecnością Szaro-Bordowej Skrzynki w graciarni postanowiłem "zbadać" czym lub kim Ona jest i  jakim celu została skonstruowana.
    Rozpocząłem więc ją obwąchiwać i przyglądać się, kiedy nagle to Coś przemówiło:
-Nieładnie tak wąchać obcych.
-Jak to? Ja...nie chcialem...Eee przepraszam-miauknąłem i odsunąłem się. Szaro-Bordowe Pudełko spojrzało na mnie z pobłażliwością.  

  
-Już dobrze, ale nie rób tego więcej- odpowiedziało.
-Można zapytać kim Pan jest i dlaczego zjada Pan brudy z podłogi?
-Jestem Odkurzaczem, nazywam sie Elektrolux i zostalem "stworzony" w bardzo ważnym celu- czyli jak Ty to określasz: zjadam śmiecie. 
-To już nie ma nic Pan innego do jedzenia? Mogę dać Panu trochę smakołyków z mojej  miski.
-Nie, dziękuję. Z pewnością bym się popsuł i nikomu nie wyszłoby to na dobre.- odpowiedział śmiejąc się.
-Ale dlaczego delektuje się Pan tak dziwnym menu?
-Bo widzisz, mój mały przyjacielu, w domu każdego człowieka gromadzą się bakterie, roztocza, kurz, a my odkurzacze pomagamy ludziom utrzymać ich mieszkania w czystości. I Ty też korzystasz z naszej pracy.- odparł z uśmiechem Szaro-Bordowy Odkurzacz.
- Ale Panie Elektrolux'ie, jakie ja mogę mieć za korzyści z Pana pracy?-zapytałem ze zdziwioną miną.
-Ursusie, miły mój, gdybym nie "zjadał" wszelkich brudów z Waszych podłóg, mogłyby one wpaść do Twoich oczu i  narobić Ci wiele szkód. 
-O tak,  ma Pan rację, zapalenie spojówki to nieprzyjemna choroba dla kota. Trzeba zażywać  specjalne tabletki, a do chorego oczka wkrapiać kropelki. Wiem jak to jest, raz przechodziłem takie zapalenie i  wcale miło tego nie wspominam.
-Jesteś bardzo dzielny-westchnął Pan Odkurzacz. Poza tym  korzystasz z cudownego masażu, jaki ostatnimi czasy ci serwuję-kontynuował. Miło mi, że sprawia Ci on przyjemność. 
-O tak, dziękuję.... ale Panie Elektrolux'ie, dlaczego Mufasa boi się Pana? Powiedział mi, że należy Pan do dość niebiezpiecznych osobników.
-Widzisz, Mufiemu nie podoba się mój huczący dźwięk podczas, kiedy odkurzam podłogi. Niestety nie mogę mu przetłumaczyć, że to tylko moja praca, i że nie mam żadnych złych intencji...Tylko, że Rusek nie chce zrozumieć....
-To znaczy, że jest uparty i nie da się mu nic przetłumaczyć? Uprzedził się, co do Pana Panie Odkurzaczu...
-No niestety.
Potem Pan Elekrolux wpadł w drzemkę.  Opuściłem więc nasz gratroom, ciesząc się z nowej znajomości z Nim, a także z miłej pogawędki. Szkoda, że Mufasa sądzi inaczej. Nie wierzcie pozorom!

sobota, 19 stycznia 2008

40. Kogo boi się Mufasa?

Ferdynand Kiepski- bohater znanego serialu komediowego-zwykł mawiać: "Są na świecie rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły". Nieważne, że pomylilł fizjologów z filozofami, wiadomo co miał na myśli. Dziś Ja pomyślałem w ten sam sposób, kiedy mogłem poznać słabe strony mojego niebieskiego współmieszkańca.
    Pamiętacie, jak często narzekałem i marudziłem, że zmuszony jestem służyć Mufasie?...Na pewno pamiętacie, to moja pięta achillesowa  obrażony .  
Rusek tymczasem stał się panem na włościach- nic go nie wzruszy, nic nie przestraszy, nic nie zaskoczy. Ale do czasu- pomyślalem. Kilka dni temu mogłem się o tym przekonać.

No to posłuchajcie.
    Któregoś dnia jak zwykle przysypiałem sobie na moim posłanku, kiedy nagle usłyszalem huk. Zerwałem się na cztery łapki i już miałem zamiar pobiec sprawdzić, co się stało, kiedy moja Pani weszła do pokoju dziennego. Nie była sama. Trzymała w ręku coś dziwnego. To Coś wyglądało jak niewielkie pudełko, w kolorach szarym i bordowym. Zaopatrzone było w różne ssawki, kabel, rurę. To Coś nie potrafilo zachowywać się jak przystoi, gdyż cały czas hałasowało, itytując mnie. Szybko zdążyłem się zorientować, że Bordowa Skrzynka wciąga do swojego środka wszelkie brudy i zanieczyszczenia z naszych podłóg, w tym i moje resztki żwirku. Obrzydliwe-pomyślałem.
    Gdy tak przyglądałem się tej nieciekawej czynności, zauważyłem, że Mufasa zniknął z mojego pola widzenia. Podrapałem się po głowie tylną łapą i nie zważając na huk wydobywający się z Szaro-Bordowego Intruza, udałem się na poszukiwanie Ruska. Zajrzałem do jego koszyka, do transporterka, do budki w drapaku, ale nigdzie go nie było. 
-Gdzie jesteś?-miauknąłem, ale nikt nie odpowiedział.
Pobiegłem schodami w dół, a to co zobaczylem sprawiło, że z trudem  było mi ukryć śmiech. Mój silny, ale mały współmieszkaniec, zawsze odważny i władczy, siedział skulony pod łóżkiem naszych Ludzi, niczym kuleczka. 
-Co Ty tam robisz, kolego?- zadałem pytanie prawie trzęsącemu się Niebieściuchowi.
-Idź precz! On jest niebezpieczny -syknął.
-Coooo? Czyżby ktoś miał problemy z Szaro-bordowym, hałasującym Pudełkiem? Nie umiesz się przyznać do porażki? Nie ma się czego wstydzić, nawet taki twardziel, jak Ty może się czegoś przestraszyć- stanowczo odpowiedziałem. 
    Martwiłem się jednak, co to będzie, jak Hucząca Skrzynka przestanie krzyczeć i  powróci do siebie, a Mufasa wyjdzie spod łóżka. Pewnie mi się oberwie-pomyślałem i pobiegłem z powrotem na kocyk. Postanowiłem jednak nie stresować się na zapas, wolałem raczej delektować się niezapomnianym widokiem bojącego się Ruska. Rzadko mam  taką okazję, więc wybaczcie, że się z Niego nabijam.
     Z perspektywy mojego posłanka obserwowałem przedziwną pracę Hałasującej Maszyny. Zbliżyłem się do niej, celem sprawdzenia, czy aby na pewno grozi  mi niebezpieczeństwo. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują, ponieważ zamiast zostać zaatakowanym, mogłem liczyć na chwilę przyjemności obcowania z tym Czymś. Moja Pani zauważyła, że nie uciekam od tego Hałaśnika i postanowiła lekko dotknąć mnie jedną z ssawek, którą akurat czyściła nasz drapak. Niewyobrażalne uczucie, co za rozkosz-pomyślałem. Kudłata Ssawka "masowała" mi ogon i grzbiet, przez co  ośmieliłem się nawet cichutko pomruczeć.
     I kiedy ta przyjemna chwila trwała, a Mufasa siedział przestraszony pod łóżkiem, postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego Burczącego Pudełka. Hałaśnika, którego boi się zarozumiały Mufasa. Ale o tym napiszę następnym razem.

czwartek, 17 stycznia 2008

39. Kotomania

Zamieszczam niedawno znaleziony ciekawy tekst z czasopisma "KOT". Czy Wy, drodzy Czytelnicy, też macie takie doświadczenia?  Moja Pani i Pan raczej tak..... Poczytajcie sobie, a ja tymczasem wyczyszczę Mufasie futro. Zdaje się, że trochę się wybrudził...
"Jaki kot jest piękny, każdy widzi. Ale nie każdy wie, jakie niebezpieczństwo może być przebywanie z nim. Ostrzegam! Koty przenoszą choroby. Lecz nie będę pisał o toksoplazmozie czy wściekliźnie. Chodzi mi o chorobę atakującą umysł. A mianowicie o kotomanię (Manius felinisus). Nie wiadomo, co wywołuję tę chorobę, lecz jest ona zaliczana do chorób z rodzaju Manius, a konkretnie Manius animalius, (są to manie na temat zwierząt). Ta choroba rozpowszechniona na całym świecie. W Polsce nie występuje tak często, jak psomania (Manius canisus), lecz z każdą chwilą liczba chorych wzrasta. Atakuje ona osoby w różnym wieku, a najnowsze badania wykazują, że w niektórych przypadkach może być przenoszona genetycznie.

    Objawy:-Trzymanie kota w domu. Im bardziej rozwinięta kotomania, tym osoba trzyma więcej kotów.
-Pomaganie bezdomnym kotom.
-Bardzo często chory nie może pozbyć się myśli o kotach.
-Czytanie pism felinologicznych.
-Rozpieszczanie kotów na różne sposoby i wydawanie masy pieniędzy, aby umilić im życie.
-Agresja w stosunku do ludzi krzywdzących lub chociaż źle mówiących o kotach.
-Trudności z rozmawianiem na inny temat, niż kot.
-Chory często przekłada koty nad ludzi.

    Co przenosi tę chorobę?    Wszelkie kontakty z kotami i osobami zarażonym kotomanią. Oglądanie programów o kotach i czasopism felinologicznych. A także czasami bycie dzieckiem chorego na kotomanię. Na szczęście nie wynaleziono żadnej szczepionki na tę chorobę. Spotyka się przypadki osób, które zachorowały na kotomanię, choć wcześniej miały psomanię. Można spotkać osobniki całkowicie odporne na działanie kotów, na szczęście coraz rzadziej. Ja sądzę, że każdy powinien mieć jakąś zwierzomanię. Dzięki temu coraz mniej zwierząt byłoby chorych, smutnych bezdomnych".


Fragment  Miesięcznika "Kot", nr 10/2006 rok.

niedziela, 13 stycznia 2008

38. O mały włos, a mieszkałbym gdzie indziej...

  Dotarły do mnie smutne informacje. Dowiedziałem się, że o mały włos brakowało, a nie zamieszkałbym w moim nowym domku, nie poznałbym Mufasy, nie miałbym okazji towarzyszyć i mruczeć mojej Pani i Panu w ich codziennym życiu. Od Ruska usłyszałem, podczas naszej wspólnej przechadzki po trawniku, jak to nasi Ludzie postanowili poszukać mu towarzysza. Rozpoczęli więc przeglądanie kocich stron www.

-Podczas drzemki podsłuchałem, że nasi Państwo planują sprowadzenie nowego kociego osobnika do domu- zaczął opowiadać Niebieściuch. Nie bardzo podobała mi się idea dzielenia się posłankiem, zabawkami, czy jedzonkiem-kontunuował.
-Jak to Ci się nie podobała? Wolałeś być sam całe życie?-zapytałem nieśmiało.
-Etam, od razu sam...Przyznaję, że po przyjeździe z mojego pierwszego domku, czegoś mi brakowało. Tak jak Ty moje pierwsze miesiące życia spędziłem z innymi kotami, moją Mamą i Rodzeństwem. Tutaj w naszym nowym domku poczułem się więc szybko samotny. Żeby uniknąć tej pustki, cieszyłem się z towarzystwa naszych Ludzi. Przypadli mi do gustu, jako Nowi Właściciele. Mieli coś w sobie i nawet nie wiem kiedy się zorientowałem, jak bardzo mnie uczłowieczyli. Rozmawiali ze mną, tulili, rozpieszczali. Jednym słowem-kochali  mnie . I tak już zostało. Pomyślałem, że po półtora roku tak bardzo się z nimi zżyłem i przywiązałem do nich, że drugi kot nie miał już dla mnie takiego znaczenia.
-Nie wierzę! -mruknąłem i cofnąłem się w głąb krzaczków.
-Nie płacz, bo teraz tak wcale nie myślę- z uśmiechem Rusek klepnął mnie po uszach, psując mi kolejny raz pięknie ułożone pędzelki. Cieszę się tak naprawdę, że Jesteś, mimo że czasem bywasz męczący.
- Nie rozumiem jednak, skąd upodobanie do rasy Maine Coon? Dlaczego nasi Państwo nie chcieli "skompletować" Ci kota należącego do Twojej rasy-  niebieskiej rosyjskiej? -zapytałem z ciekawością.
-To proste-odpowiedział Mufasa.  Zanim zostałem zarezerwowany, dowiedziałem się, że wybranie mnie to głównie pomysł naszej Pani. Ona upodobała sobie koty mojej rasy, widocznie miała jakieś powody. Coś Ją w nas zauroczyło. Nasz Pan z kolei spośród wszystkich ras wybrał Twoją. Wyznał któregoś dnia, że ma nadzieję, że w naszym domku pojawi się wielki kocur rasy Maine Coon. I do tego dążyli, jak widzisz. 
-To dlaczego miało mnie tu nie być, skoro reprezentuję ulubioną rasę naszego Pana?
-Nasi Państwo nie chcieli daleko jeździć, a tak się składa, że między naszym domkiem a Twoim dzieliło nas sporo kilometrów! Zanim w ogóle wpadli na pomysł, że jednak pojadą po Ciebie taki kawał drogi, znaleźli pewną hodowlę nie tak bardzo oddaloną od naszego miasta. Osoba, prowadząca hodowlę umówiła się z Nimi i któregoś kwietniowego dnia pojechali spotkać się z nią i jej kotami. Coś jednak było nie tak. Hodowla tamta nie była hodowlą prowadzoną przez Polaków. Na dokładkę nasi Państwo nie mieli miłych wrażeń z nią związanych. Brudne, lepiące się podłogi, schody pokryte znaczną ilością kociej sierści nie zachęcały.
-A koty?-zapytałem z lekkim niesmakiem.
-Jeden bardzo się podobał naszym Ludziom. Kolor solid blue, czyli niebieski bez żadnych domieszek, tak jak Ja. Urodził się 2 miesiące przed Tobą, ale jak widzisz nie ma go z nami. Widocznie nie doszło do porozumienia i tamten Maine Coon pojechał w inne strony - po czym Mufasa wyjął z kieszeni swoich niewidzialnych spodenek dwie fotografie przedstawiające podobiznę małego kociątka w wieku 5 tygodni.


         
  
    
   Następnie dowiedziałem się, że moja Pani kilka dni później trafiła na stronę www hodowli Pani Anny, w której się urodziłem. Nasi Państwo nawiązali kontakt z Panią Anną  i obiecali sobie, że tym razem się uda. Zainteresowali się moim starszym bratem Jetem, który okazał się być już zarezerwowanym przez innych ludzi. 
    Nie poddawali się jednak, pomyśleli, że do trzech razy sztuka. Kiedy przyszedłem na świat w maju  moi Państwo mogli wybrać spośród moich dwóch braci i mnie. Wybór  był bardzo trudny-jak przyznali potem, co słyszałem w rozmowach z Panią Anną. Tym razem mój Pan zadecydował, ponieważ poprzednio Moja Pani wybrała Mufasę. Po wielu perypetiach w końcu się doczekałem i mogłem zamieszkać w moim wymarzonym domku.

piątek, 11 stycznia 2008

37. Wiking-ósme imię?


 Czy ktoś wie, dlaczego moja Pani i Pan nazywają mnie WIKINGIEM? Czy siedem innych imion, którymi do mnie wołają, im już nie wystarczy?
 
  

    Tego już za wiele. Protestuję. Co Ja niby jestem Kotem Norweskim Leśnym? Już kiedyś zastanawiałem się, czy aby czasem nie należę do tamtej rasy...Ale to niemożliwe....

36.Moja galeria (7 miesięcy)

Z pomocą mojej Pani wstawiłem dziś zdjęcia sprzed miesiąca, kiedy skończyłem 7 miesięcy. Link do Galerii jest tutaj albo poniżej na blogu. Jakie opóźnienie! Już się chwaliłem, że liczę 8 miesięcy, a tu fotki z młodszych czasów. Niezła nauczka! To wszystko przez Ruska..Zabrał aparat i schował w swoim posłanku;(

czwartek, 10 stycznia 2008

35. Ursusowe imiona,,,


   Pamiętacie wiersz Pana Eliota pt."Imiona kotów"(The Naming of Cats)? Nawiązując do niego właśnie przypomniało mi się, że zapomniałem podzielić się z Wami pewną informacją. Okazuje się, że przynajmniej w moim i Mufasy przypadku, imiona, jakim zostaliśmy nazwani, nie są jedynymi, jakie słyszymy, kiedy nasi Ludzie z nami rozmawiają. Mamy ich więcej, niż tylko Mufasa i Ursus. Jak to możliwe?
    Często słyszę, kiedy nasza Pani  lub Pan wołają do Niebieściucha, oprócz wspomnianego wyżej Mufasy, kolejno: Mufi, Miciusi, Miciuśka, Gudża, Docent, Profesor. Do mnie zaś: Ursusik, Doktor Kołtun, Traktor, Rolnik, Żarłoczek, ostatnio nawet Gruby,  "6,1"to niby przez moją wagę. 
    Czy aby nie za dużo tych imion? Na które mam reagować? Robią mi tylko zamęt w głowie i aż się boję, że zachoruję na jakieś rozdwojenie jaźni, cokolwiek to jest. (Słyszałem w telewizji).
    Ciekawy jestem, czy inne koty mają takie problemy jak Ja i czy rzeczywiście posiadają wiele rodzajów swojego imienia?
Z imieniem powinno się utożsamiać, powinno pasować do mojego charakteru. A co ja mam powiedzieć, jeśli mam ich przynajmniej siedem? Przyznacie, że niektóre z nich są bardzo wyszukane i nie zaliczyłbym ich do takich przeciętnych, np. Doktor Kołtun. Niektóre zbyt trywialne...np. Rolnik czy Gruby.
    "Ale imieniem trzecim kot sam się zwykł nazywać"
    To prawda, nigdy nie zdradzę Wam mojego tajnego imienia, ani Rusek tego nie zrobi, ani nie powinien tego zrobić żaden inny przedstawiciel  naszego gatunku. Mam nadzieję, inaczej stanie się zdrajcą! 

 

"Gdyś czasem spostrzegł, że w głębokiej medytacji
Twój albo inny kot w dal patrzy w zamyśleniu
To wiedz: ta kontemplacja jest z jednej zawsze racji:
On myśli, myśli, myśli, myśli o Tamtym swym Imieniu,
O swym zmyślnym, wymyślnym, przemyślnym,
Niedodomyślnym,
Utajonym, niedosięgłym, najbardziej własnym Imieniu".

    Co tu więcej pisać, wiersz sam daje jasną i precyzyjną odpowiedź. Mądry ten Pan Eliot. A Wy Inne Koty macie wiele imion, niż jedno jedyne? Michalina ma. Już wiem. Niech ma się dobrze!

P.S. Dowiedziałem się, że ludzie też posiadają więcej niż jedno imię...Dziwne. Moja Pani ma ich aż trzy, podobnie mój Pan. Podobno te trzecie to z Bierzmowania. A czy Ja będę bierzmowany? Nie słyszałem, żeby się zanosiło. Mufasa też nic nie wie....

wtorek, 8 stycznia 2008

34. A ja rosnę i więcej ważę...

Chciałem się pochwalić moją imponującą wagą, jaką osiągnąłem w niedalekiej przeszłości. Otóż ważę już 6 kg i 100 gr. Moja Pani i Pan nazywają mnie dlatego "6,1", ale z czasem przestaną, gdyż i mój ciężar się zmieni. Podobnie dorośleję, a dokładniej starzeję się. Wczoraj skończyłem 8 miesięcy, co mniej więcej w przybliżeniu na licznik ludzkiego wieku wynosi około 13 Waszych lat .Coż, czym jestem starszy tym śmieszniejszy, jak mówią moi Ludzie. Ale Mufasa i tak rządzi, mimo że już dawno pozostał za mną w tyle, jeśli idzie o wagę i wzrost.

niedziela, 6 stycznia 2008

33. Imiona kotów (The Naming of Cats)


Żebyście wiedzieli moi drodzy Czytelnicy........Przeczytajcie!

Imiona kotów (The Naming of Cats)

To bardzo trudna rzecz imię wynaleźć kotu.
Trudniejsza niż świąteczna zagadka albo gra;
Powiecie, żem jest wariat lecz przysiąc jestem gotów:
Porządny kot nie mniej niż trzy imiona ma
Po pierwsze imię, co w codziennym jest użyciu,
Jak Tom, Alonzo, August, Jonatan albo Sam,
Po prostu Mruczuś albo bardziej po prostu Kiciuś;
Imiona z sensem, które wy znacie i ja znam.
Wśród bardziej wyszukanych rozmaitych kocich imion
Niektóre są dla panów, niektóre są dla dam,
Takie jak Safo, Jowisz, Elektra czy Ancymon;
Lecz wszystkie z sensem, które wy znacie i ja znam.
Lecz mówię wam: kot musi mieć jeszcze drugie imię
(jak nie ma go nie będzie chciał pić ani jeść),
imię, przez które mógłby się nad tłum szary wynieść
i dumnie wąs rozpostrzeć i ogon w górę wznieść!
Tego rodzaju imion mam zapas znakomity:
Na przykład Ścichapęk, Szastprastuś albo Prot,
Albo Bombalurina (dla pań), lub Makawity…
Imiona, które może mieć jeden tylko kot.
Ale imieniem trzecim kot sam się zwykł nazywać
I nigdy go nie poznasz ani nie poznam ja;
I próżny byłby trud wszechludzkich poszukiwań:
Kot nigdy go nie zdradzi a on je tylko zna!
Gdyś czasem spostrzegł, że w głębokiej medytacji
Twój albo inny kot w dal patrzy w zamyśleniu
To wiedz: ta kontemplacja jest z jednej zawsze racji:
On myśli, myśli, myśli, myśli o Tamtym swym Imieniu,
O swym zmyślnym, wymyślnym, przemyślnym,
Niedodomyślnym,
Utajonym, niedosięgłym, najbardziej własnym Imieniu.
                                                                                                                T. S. Eliot

piątek, 4 stycznia 2008

32. Doktor Kołtun i Profesor Mufasa


-Dlaczego nasz Pan nazywa mnie Doktorem Kołtunem, a nie np. Profesorem?-zapytałem z czystej ciekawości, leżąc sobie na lodówce w kuchni.
-Bo masz kołtuny. Również dla zachowania funkcji. Nasz Pan wskazuje,że istnieje różnica między nami...Ponadto brakuje Ci do Profesora-burknął Rusek ze swojego koszyczka.
-Jak to mi daleko? A Ty nawet Magistrem nie jesteś....-zdenerwowałem się.
-A skąd Ty możesz wiedzieć, co ja umiem, kim jestem, do jakiej szkoły chodziłem-odpowiedział Niebieściuch.
-Buhaha, nie rozśmieszaj mnie, do jakiej szkoły, o czym Ty mruczysz? Widziałeś kiedyś, żeby koty chodziły do szkoły?-roześmiany zapytałem.
-Nic mnie to nie obchodzi, że świecisz głupotą i w dodatku tymi kołtunami- syknął poważnie zdenerwowany Rusek.
-To dlatego  nazywają mnie Doktorem Kołtunem.... że co ja, że niby je mam?
-A myślisz, że po co nasza Pani albo Pan czeszą Cię codziennie, a póżniej sprawdzają Twoje włochate podwozie i łapy?
-No...nie wiem.
-A widzisz, a ja wiem. I dlatego jestem taki mądry.
-Aaa, to możesz mi powiedzieć, dlaczego tak robią?-zapytałem bardzo nieśmiało.
-Bo każdego dnia tworzą Ci się kołtuny, które trzeba szybko wyczesywać i usuwać. Jak się to zaniedba, grozi Ci nawet wygolenie miejsc, w których  wcześniej się wytworzyły.
- Co? I miałbym być łysy?-miauknąłem.
-Jaki Ty jesteś głupol. Ojej! Wrrr. Po to nasi Ludzie pielęgnują Twoje futro, żeby im zobiec. Dopóki Cię doglądają, nie masz się czym martwić.
-To co to takiego ten kołtun, że aż może spowodować takie szkody  na moim ciele? To jakiś rodzaj pcheł? To jakieś szkodniki?
-Nie, żadne pchły, kleszcze ani roztocza. Kołtuny tworzą Ci się na futrze,tworząc sklejone i zaplątane kulki. Ciężko je rozczesać i ogólnie pobrzydzają Cię. Dla Twojej informacji, ludzie też mają z nimi problemy, tyle że dopóki czeszą się codziennie, również nic im nie grozi.- przemądrzale odpowiedział Niebieściuch.
-I koty i ludzie mają z nimi problem? To może jeszcze psy?
-Bywa, że i psy.
-Hmm, to powinienem się cieszyć, że nasi Państwo zaglądają do mojego futra i dbają o mnie. To powiedz, dlaczego Ciebie nie szczotkują każdego dnia?  Nie masz tych kołtunów?-zapytałem.
-I znowu widać, że daleko Ci do Profesora.- burknął Mufasa.
-Ja należę, o czym na pewno wiesz, bo pisałeś to już tutaj wcześniej, do rasy krótkowłosej, nie potrzebującej tak starannych zabiegów jak Ty. Ty należysz do kotów rasy półdługowłosej, a więc trzeba Cię szczotkować częściej. Ciesz się, że nie jesteś Persem.
-A  kto to?
-Persy to koty długowłose, nasza Filemoncia być może cześciowo od nich pochodzi. Wyobraź więc sobie jakie u nich mogą powtawać kołtuny, jeśli się ich nie czesze.
-Czyli że Ty możesz być szczotkowany rzadziej?
-Oczywiście, zauważ, że Pani przeczesuje mnie raz na tydzień. Przeczytała gdzieś w poradniku, że nie ma sensu szczotkować mnie częściej, inaczej mogłybymi powypadać włosy i co....też bym łysiał. A po co- odpowiedział już z zamkniętymi oczami.
-To bardzo skomplikowane, ale też fascynujące. Wszyscy jesteśmy Kotami, a wróżnych kwestiach tak bardzo się różnimy, np. długości naszego futra.-powiedziałem dumnie.
-No... różnimy się, przez co jest ciekawie. Jeśli nie masz już pytań, pozwolisz, że zakopię się pod kocyk i podrzemię. Zmęczyłem się, a jeszcze tyle dziś do roboty.
Potem Rusek odwrócił się, na drugą łapkę, wszedł pod kocyk i  jedyne, co mogłem zobaczyć,to jego chudy ogon. Tym razem nie ośmieliłem się, na niego polować. 
  

  Kiedy tak Niebieściuch sobie spał, ja w budce naszego drapaka rozmyślałem. A było o czym.Kołtuny, mądrości Mufasy, którymi zaskakuje mnie każdego dnia, wreszcie jaki znaleźć pomysł na upolowanie Zielonej Papużki Sąsiada zza ściany. Wtedy też domyśliłem się, dlaczego, nasi Państwo, nazywają Mufiego-Profesorem. On tyle wie, tyle już widział, doświadczył. Samo to, że pozwalają mu na samodzielne spacerki, bez smyczy, świadczy, jakim zaufaniem go darzą. Ja niestety nie doczekam się takich atrakcji, przez co jestem skazany na szelki itd. Chyba, że zamieszkamy w domu, gdzie Pan zrobi mi wybieg i wolierę. 

czwartek, 3 stycznia 2008

31. Urodziny mojej Pani!


Urodziny Mojej Pani! 
Wraz z nadejściem Nowego Roku popsuł się internet w naszym domku. Zdenerwowałem się, gdyż wczoraj moja droga Pani obchodziła swoje urodziny, a ja nie mogłem złożyć Jej życzeń. Naprawienie internetu niestety nastapiło dopiero dzisiaj rano, gdyż przyszedł jakiś Facio z @Home. Podobno stało się coś poważnego.
Dlatego jestem zmuszony życzyć Mojej Pani Wszystkiego Najlepszego z 
24-godzinnym opóźnieniem. Żeby już nie musiała chodzić do szpitala i żeby zdrówko Jej dopisywało. Wiem, że lubi Tulipany, więc to dla Niej.
P.S. Tu Mufasa- Ja też się dołączam do życzeń i tulipanki ślę naszej Pani.
Nawet sam je wącham.

No i Torcik. 

wtorek, 1 stycznia 2008

30. Pierwszy Ursusowy Nowy Rok i inne atrakcje...

  Dla mnie to może nie ma większego znaczenia, ale podobno zaczął się Nowy Rok 2008. Usłyszałem, jak moja Pani i Pan o tym rozmawiali, a nawet ktoś w telewizorze cieszył się i składal życzenia noworoczne. To wszystko chyba po to, żeby określić czas, czyż nie?
     A czas leci sobie i nie ma ochoty się zatrzymać. Jeszcze niedawno był maj, wtedy się urodziłem, a teraz rozpoczął się ósmy miesiąc mojego życia. 
Rosnę i dorośleję, chociaż do tego drugiego wiele mi brakuje. Mimo pozorów mój łagodny charakter nie idzie wcale w parze z moim dzikim wyglądem. Mogłem się dziś o tym przekonać. Ale po kolei.
    Wiele razy wspominałem o spacerkach, które stanowią nieodzowny element Ruska i mojego życia. Przez ostatnie dni pogoda nam nie sprzyjała, ale od kilku dni znowu możemy radować się przechadzkami. Dziś też. 
    Kiedy sobie biegałem po trawce i polowałem na ogon Mufasy, zauważyłem, że sąsiad zza ściany patrzy na nas z zainteresowaniem. Pomachał do mojej Pani i otworzył swoje drzwi tarasowe. Ze środka wydobył się świergot jego Zielonej Papużki oraz zauważyliśmy Rybkę w akwarium . Nic dziwnego, że Mufi postanowił wskoczyć do jego domku. Takie atrakcje, że nawet ja dałem się skusić.
Sąsiad, z aparatem fotograficznym w ręku, zapytał, czy może mi zrobić kilka zdjęć, gdyż bardzo mu się podobał mój rysi wygląd ważniak 
    Moja Pani zgodziła się, a potem tamten Pan rozpoczął takie śmieszne pstrykanie. Oprócz tego nazwał mnie Rysiem, tu pozdrawiam mojego kolegę Rysia, a potem postanowił  mnie pogłaskać i pobawić się ze mną. Zaskoczyłem się  jego ostrożnym podchodzeniem do mnie, także w dotykaniu mojego futerka. Chyba uznał, że jestem groźny. Myślę, że tak, gdyż nagle moja Pani zareagowała i powiedziała, że należę do kotów kompletnie pozbawionych agresji i można ze mną robić, co się chce. No no, to tylko takie gadanie, zakładam, że dopóki żaden człowiek nie zrobi mi krzywdy, to ja nikogo nie zaatakuję. Przez to, że zawsze czuję się bezpiecznie i ufam mojej Pani i Panu, nie mam zamiaru źle się zachowywać. Tamten Pan Sąsiad przyznał, że się pomylił i osądził mnie na podstawie dużego wyglądu. A tu niespodzianka. Zupełnie odwrotnie do Mufasy, który przy drobnych gabrytach, bywa nieufny do obcych i lepiej z nim nie zaczynać. 
    Kiedy tak Pan zza ściany mnie zabawiał, pokazując mi konewkę i jedzonko dla ptaszków, nie spostrzegłem, że przez cały ten czas jacyś inni ludzie trenowali puszczanie petard. Hałas jaki temu towarzyszył był nie do opisania. My z Niebieściuchem skupieni na Zielonej Papużce i Rybce Sąsiada, sprawialiśmy wrażenie, jakby poza tymi dwoma zwierzakami nic innego już nie istniało i nie było ważne. Tak rzeczywiście było! 
    Po powrocie do domku przypomnieliśmy sobie, że o północy te wszystkie próby strzelania tymi kolorowymi fajerwerkami, rozpoczną się na dobre.  Wiedzieliśmy też, że to czyhające na nas niebiezpieczeństwo. Pojawił się też strach. Wolałem nie zastanawiać się zbyt długo, co  by było, gdybym nagle został sam tam na ulicy, bez domku i ciepełka.  Nie marudziliśmy więc o kolejnych przechadzkach i grzecznie siedzieliśmy sobie tam, gdzie akurat przyszła nam ochota. Muszę Wam powiedzieć, że ja dzielniej znosiłem te petardy, aniżeli mój współmieszkaniec Mufi. Nasza Pani zauważyła jego przestraszoną mordkę, więc otworzyła swoją szafę, zostawiając w niej uchylone drzwi, gdzie Niebieściuch się schronił. Ja zostałem w pokoju dziennym i cały czas towarzyszyłem mojemu Państwu.
    Kiedy już nadeszła ta 24 godzina w nocy i Nowy Rok 2008, zapragnąłem obejrzeć fajerwerkowe cudo. Niestety nie udało się, gdyż utrudniła to gęsta mgła, która całkowicie zakryła niebo, budynki, a nawet nasze ogródki. Nic nie można było zobaczyć. Podobno tutaj to rzadkość spotkać takie coś, przynajmniej moja Pani i Pan tak mówili. Widać, że nie tylko dla mnie coś jest nowością. Dla nich ta mgła, dla mnie petardy.
- Nie ma co oglądać, nic tam ciekawego nie zobaczysz- pewnie zaznaczył Rusek. 
-Ale podobno całe niebo wtedy jest kolorowe- odpowiedziałem
-No jest, ale nie w tym roku. Musisz  poczekać do Drugiego Ursusowego Nowego Roku....
I z uśmiechem klepnął mnie po uchu.