czwartek, 26 września 2013

574. My- kociolekarze :)


Ciepłe dni to i my zadowoleni i Pańcia. Nasza Właścicielka postanowiła skorzystać z pogody i skosiła ogródek przed chłodnejszymi miesiącami, za którymi wcale nie tęsknimy. Tym razem "Operacja Kosiarka" została wykonana całkowicie przez nią, gdyż Pańcio daleko wyjechał i musiała radzić sobie sama. Poważna sprawa, bo to już trzeci raz w tym roku, kiedy kosiła. Asystowaliśmy jej podczas pracy, a potem podczas wyrywania chwastów z płyty chodnikowej. Nawet wtedy, kiedy musiała skorzystać z pomocy panoszącej się Pani Miotły! Pańcia wiedziała, że musi skończyć zadanie, bo inaczej już potem nie będzie jej sie chciało, no i wieczorem po kolacji ponownie zaczęły trząść się jej dłonie. Jak po każdej pracy z Kosiarką! Nasza właścicielka pokręciła nosem i zapewniła nas-jej domowych lekarzy-że zawsze tak ma i że jutro wszystko minie. Oczywiście nie pomyliła się, ale nie przewidziała, że nadejdzie kaszel. Męczacy i denerwujący. 
Mufasa widząc co się dzieje, zwołał zebranie, na które stawiłem się punktualnie. Zarządził nocny dyżur, a Pańcię skierował do szpitala im. Mruczącego Futrzaka, mieszczącego się na...jej poduszce w łóżku. Hmm. Kiedy już wygodnie ułożyła się do snu, Niebieściuch zajął się ogrzaniem jej głowy, a mnie polecił  dotykać jej pleców futrzastym grzbietem, na wypadek gdyby osunęła się kołdra. Zwykle ta kwestia należy do obowiązków Pańcia, który dodatkowo dostarcza też wiele ciepła, o temp. ok. 36 stopni C. Zawsze to coś :) No, ale tym razem musieliśmy radzić sobie sami. Największą nagrodą była dla nas wiadomość, kiedy Pańcia obudziła się rano bez śladu kaszlu! 
Zdziwiona spojrzała na nas i powiedziała, że to niewiarygodne, bo nie brała żadnych leków. W jej ocenie nasze futra podziałały na nas jak minipolopiryna, czy coś podobnego, ale obiecała, że się odwdzięczy. Słowa dotrzymała, gdyż potem po powrocie do domu napełniła nasze miski rozmrożoną wcześniej rybką. Mmniam. Miau :)

wtorek, 24 września 2013

573. W zwierzęcym szpitalu

Minął już tydzień od zabiegu, a ja nie wspomniałem, że dane mi było spędzić kilka godzin w zwierzęcym szpitalu. Hmm. Co więcej nigdy bym nie przypuszczał, że moim sąsiadem w "sali":) będzie Psowaty!!! Jako że obaj musieliśmy przejść przez narkozę i inne takie, to nawet nie mieliśmy ochoty na jakąkolwiek kocio- psią komunikację :) Chyba było nam obojętne, kto znajduje się obok. Podczas gdy Pańcio rozmawiał z panią weterynarz z lecznicy, Pańcia po kryjomu uwieczniła w telefonie mój pobyt w zwierzęcym szpitalu. Pstryknęła na tzw. szybciocha :), żeby nie zwracać na siebie uwagi. Potem moi Ludzie dowiedzieli się, że wykonano u mnie narkozę wziewną, polegającą na wprowadzeniu do pyszczka przez rurkę, czy maskę gazu do płuc. To ponoć bezpieczniejsze rozwiązanie, niż tradycyjne zastrzyki. Dobrze, że o niczym wcześniej nie wiedziałem, bo kto to widział! Po powrocie do domu Pańcia zaś tuląc mnie do siebie, przypomniała sobie jej pobyt sprzed kilku lat w człowieczym szpitalu, kiedy również pod narkozą miała wykonywany jakiś zabieg, a potem gdy się obudziła, wyjęto jej rurkę z gardła. Czyżby też narkoza wziewna? W każdym razie czułem, jak jej przeszedł dreszcz na samo wspomnienie. Później nazwała mnie Szczerbulkiem, po czym zauważyła, że całkiem niedawno też musiała pozbyć się wyrastającego zęba  mądrości, tak więc  pomownie mamy coś wspólnego. No nie wiem, jej ząb był zdrowy i tylko przeszkadzał dolnemu dziąsłu, a u mnie pan weterynarz nie widział innej drogi, jak zabieg. Ludzie zostali też poinformowani, ze przez 2 dni mogę być osłabiony i mogę mieć problemy z jedzeniem. Phi! Brak apetytu u mnie? To jakiś absurd! Tak się składa, że zregenerowałem się do końca dnia i żądałem stale posiłku. Moi Właściciele dogadzali mi, a to serkiem, a to pasztecikiem, a to paprykarzem, czyli czymś, co nie wymagało ode mnie za bardzo gryzienia. Pańcia nie wiedziała, czy dobrze postępują, karmiąc mnie, kiedy tylko prosiłem, ale Pańcio zapewnił ją, że jestem silnym Kotem i weterynarze nie wzięli pod uwagę, że zwykle zdrowieję w szybkim tempie. Z kolei ona uśmiechnęła się, mówiąc że nie na darmo noszę imię Ursus, które łączy w sobie siłę Traktora i Niedźwiedzia. Hmm i tak właśnie ja uważam :)







czwartek, 19 września 2013

572. Ursus po zabiegu

 Po wizycie w lecznicy mogę pomruczeć, że doszedłem do siebie już w stu procentach. Lekka osowiałość i kołyszący sie chód towarzyszyły mi przez cały pierwszy dzień od zabiegu. Ludzie zawieźli mnie tamtego dnia z rana do weterynarza i muszę napisać, że pomimo moich próśb o napełnienie miski w ramach śniadania, nic nie dostałem. Co gorsza nie jadłem nic przez ponad 18 godzin, gdyż ostatni posiłek nastąpił przed 21 w niedzielę, a kolejny w poniedziałek po 15- tej! I to tego bardzo skromny. Kto to widział! Ludzie wiedzieli, że nie będę pocieszony, ale musieli słuchać zaleceń Pana weterynarza. A w lecznicy uśpiono mnie, po czym usunięto kamień nazębny i dwa zęby! Niestety miałem poważnie spuchnięte dziąsło, to też nie było innego wyjścia. Potem zadzwoniono do moich Właścicieli z informacją, że już się obudziłem i że można mnie odebrać. Gdy tylko przybyli do przychodni weterynaryjnej, ucieszyłem się, a im ulżyło, że wszystko się udało. Mufasa mruczał mi do pędzelka, że bardzo się martwili i denerwowali. Na drugi dzień inna miła pani z lecznicy zadzwoniła do nas, pytając o to, jak się czuję. W odpowiedzi usłyszała, że w głowie mi tylko jedzenie i że jeszcze lekko się kołyszę. Musiałem przecież uzupełnić braki pokarmu w moim Olbrzymowym żołądku, tak więc niech ludziowate tak się nie dziwią :)


A oto ja w wózku z Mufasą w transporterku w drodze do weterynarza: 

:)




poniedziałek, 16 września 2013

571. Oczekiwanie

   Tu Mufi-Mufasa. Ursus już pod narkozą, a my wszyscy trwamy w oczekiwaniu na telefon z lecznicy. Olbrzym rano został zawieziony do weterynarza, biedaczek nie mógł już nic jeść od wczoraj od godz. 21-ej, miał być na czczo. Dziś prosił Ludzi o jedzenie, a oni obiecali mu, że dostanie potem, kiedy wróci do domu, bo teraz nie mogą mu dać. Jako że Pańcia nic przede mną nie ukryje, doskonale wyczuwam, jak się martwi. Pańcio też, choć mniej to okazuje. 



http://www.chat-mainecoon.com/pages/reproducteurs/dandy2.htm

My też oczekujemy na wieści:  Pradziadek Dream- Dandy.



http://www.mediumcolor.pl/index-2.html

Oraz Vancouver. Brat Ursusika. 

Dopisek: Ursusso już w domu i choć lekko osowiały, to ma się dobrze i odpoczywa.

piątek, 13 września 2013

570. U weterynarza

   Nasi Ludzie zawieźli nas wczoraj do lecznicy dla zwierząt na coroczną kontrolę naszego zdrowia oraz szczepienie. Zanim zjawiliśmy się na miejscu, a to ok.2 km od domu, zostaliśmy ubrani w szelki, a potem przygotowano dla nas miejscówkę w naszej nowej kociorvette. Hmm. Dla mnie żaden problem, a nawet ucieszyłem się z kolejnej wycieczki, gorzej z Niebieściuchem, który "śpiewał" co niemiara. Ludzie z obawy, że Mufasa mógłby mnie ze stresu uderzyć po głowie, powodując tym samym bojkę między nami, został- na czas jazdy- włożony do jednego z naszych dwóch transporterków w kształcie torby podróżnej. Następnie w takim niecodziennym stanie Pańcia wstawiła go obok mnie do wózka, po czym nasz kierowca Pańcio ruszył, jak to mruczą- z kopyta. :) Próbowałem uspokoić Ruska, mrucząc mu do ucha, że taka przejażdżka to sama radość, a nawet nieźle się skociompromitowałem, kładąc łapę na transporterku-torbie, żeby objąć Mufasę. Jadąca za nami Pańcia wszystko widziała i podśmiechiwała się. Hmm.
   A u weterynarza jak to u weterynarza jak zwykle nas zbadano, osłuchano, obejrzano, zaszczepiono, zważono oraz pochwalono naszą kocurrową urodę i charakter. Nasza waga lekko zaskoczyła Ludzi, gdyż jeśli chodzi o mnie, spodziewano się przyrostu wagi, a tymczasem z 8 kg w tamtym roku, teraz waga wskazywała 7,77 kg! Trzy siódemki? Przy moim apetycie jak to możliwe? Z kolei u Mufasy, który niewiele je, okazało się, że przybrał jakieś 100 gr w ciągu ostatnich 12 miesięcy. Hmm.
Pan weterynarz powiedział, że jesteśmy zdrowi, ale zauważył u mnie po jednej stronie pyszczka kamień nazębny, który polecił jak najszybciej zlikwidować. No cóż, nie wiem, co mnie czeka, ale podsłuchałem, że w poniedziałek muszę wrócić do lecznicy, po czym zostanę uśpiony na kilka godzin, aby pan wet mógł przywrócić moje maine coonowe zęby do stanu sprzed kamienia nazębnego. Ludzie kręcą nosami, bo boją się o mnie i tę narkozę, ale muszą posłuchać lekarza weterynarii. W końcu oni swoje zęby też leczą, kiedy trzeba, a jak żyć z kamieniem, czy popsutym zębem? Nie da się, bo będzie coraz gorzej.

sobota, 7 września 2013

569. Nowa wersja Kociorvette "wózek" :)


   Na ulepszoną wersję kociorvette trzeba było nam czekać aż niespełna 2 lata! Pamiętam, że kiedy wjechała do ogródka i została nam zaprezentowana przez naszych Ludzi, od razu wiedziałem, że to pojazd moich kocich marzeń. W porównaniu do poprzedniej ta posiada dach oraz zdecydowanie więcej miejsca w środku, o wygodzie nie wspominając. O dziwo model ten nazywany jest przez Pańcię i Pańcia: wózkiem. Hmm. Z kolei Mufasa już mnie zapewnił, że ta nazwa odnosi się do najnowszego modelu kociorvette. Mam już za sobą jazdę próbną, zarówno rw wersji szybkiej w parze z rowerem, a także wolniejszej, tzw. spacerowej. Za każdym razem robię furorę, wzbudzam podziw i zainteresowanie wśród innych ludziowatych, a moi kociobiści Właściciele są ze mnie bardzo dumni i nazywają mnie Kotem Podróżnikiem. Ponoć podczas jazdy zachowuję się bardzo grzecznie,  bacznie obserwuję wszystkie widoki przez okienko wózka, robię ciekawskie Olbrzymowe miny, a przede wszystkim: nie marudzę- tak jak Niebieściuch. I oczywiście znowu porównano mnie do psowatych, które niejednokrotnie korzystają z usług kociorvette. Kociompromitacja! 
:) 



piątek, 6 września 2013

568. Tulipan na zdrowie, hmm


  Pańcia nie dość, że sobie wyjechała, to wróciła przeziębiona. Wciąż ją podleczamy futrami i mruczankami, nawet Pańcio włączył się w sprawę, kiedy trzeba było wyeliminować dreszcze. Hmm. Może imieninowy tulipan dla niej jej pomoże i nasza Właścicielka powróci w końcu do zdrowia, bo ile można?