Ciepłe dni to i my zadowoleni i Pańcia. Nasza Właścicielka postanowiła skorzystać z pogody i skosiła ogródek przed chłodnejszymi miesiącami, za którymi wcale nie tęsknimy. Tym razem "Operacja Kosiarka" została wykonana całkowicie przez nią, gdyż Pańcio daleko wyjechał i musiała radzić sobie sama. Poważna sprawa, bo to już trzeci raz w tym roku, kiedy kosiła. Asystowaliśmy jej podczas pracy, a potem podczas wyrywania chwastów z płyty chodnikowej. Nawet wtedy, kiedy musiała skorzystać z pomocy panoszącej się Pani Miotły! Pańcia wiedziała, że musi skończyć zadanie, bo inaczej już potem nie będzie jej sie chciało, no i wieczorem po kolacji ponownie zaczęły trząść się jej dłonie. Jak po każdej pracy z Kosiarką! Nasza właścicielka pokręciła nosem i zapewniła nas-jej domowych lekarzy-że zawsze tak ma i że jutro wszystko minie. Oczywiście nie pomyliła się, ale nie przewidziała, że nadejdzie kaszel. Męczacy i denerwujący.
Mufasa widząc co się dzieje, zwołał zebranie, na które stawiłem się punktualnie. Zarządził nocny dyżur, a Pańcię skierował do szpitala im. Mruczącego Futrzaka, mieszczącego się na...jej poduszce w łóżku. Hmm. Kiedy już wygodnie ułożyła się do snu, Niebieściuch zajął się ogrzaniem jej głowy, a mnie polecił dotykać jej pleców futrzastym grzbietem, na wypadek gdyby osunęła się kołdra. Zwykle ta kwestia należy do obowiązków Pańcia, który dodatkowo dostarcza też wiele ciepła, o temp. ok. 36 stopni C. Zawsze to coś :) No, ale tym razem musieliśmy radzić sobie sami. Największą nagrodą była dla nas wiadomość, kiedy Pańcia obudziła się rano bez śladu kaszlu!
Zdziwiona spojrzała na nas i powiedziała, że to niewiarygodne, bo nie brała żadnych leków. W jej ocenie nasze futra podziałały na nas jak minipolopiryna, czy coś podobnego, ale obiecała, że się odwdzięczy. Słowa dotrzymała, gdyż potem po powrocie do domu napełniła nasze miski rozmrożoną wcześniej rybką. Mmniam. Miau :)