Przez całe moje Olbrzymowe kocie życie nauczyłem się prosić o napełnienie miski. Stosowałem tyle sztuczek, że trudno je zliczyć. Jednak uważna Ludziowata wszystkie rozszyfrowała i nie udało mi się jej oszukać. Swój cel w postaci natychmiastowego posiłku osiągałem, ale moje nagminne proszenie sprawiło, że od jakiegoś już czasu zostałem nazwany prosiakiem. Który to już raz doczekałem się kolejnego przezwiska? Nie wiem. I wcale nie chodziło o różowego prosiaka z chlewika, a o kogoś, kto stale o coś prosi. Hmm, moi Ludzie przeszli samych siebie! Skąd oni wzięli takie określenie? Tym bardziej, że moje puszki i saszetki nie zawierają wieprzowiny. Drób, wołowinkę, rybki, a nawet jagnięcinę i dziczyznę to jak najbardziej. Pasztecik z jelenia to dopiero smakołyk. Jednak kurczaczek i rybki wygrywają. O serkach nie zapominam. I mleczku dla kotków również. Mniam.
Skopiowane z internetu.
-Kocur prosiakiem? Nie wierzyć mu, dobrze wiemy, co w czwartek pędzlowałeś w misce!
-Przecież nie wieprzowinę.
-A te surowe kawałki na kotlety, zwane tłuściochami?
-Oj tam, takie szczątkowe ilości…
😉
Nie będę mruczał z tymi Prosiakami! Lepiej poproszę o coś do przekąszenia, prawda Pańciu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz