Nie zamierzałem stawać na drodze pelargoniom i odmawiać im, skoro tak bardzo pragnęły dla mnie pracować. Nie zostało im niestety za wiele czasu, gdyż pogoda coraz chłodniejsza. Niech więc wraz z aksamitkami i żeniszkiem meksykańskim, a nawet jesiennymi liśćmi, które pełniły funkcję dywanu dla mojej kocioosoby, znajdą sobie zajęcie i coś porobią. Agentki Pelargonie tak bardzo wczuły się w swoją rolę, że rzeczywiście coś wywęszyły. Właściwie nie coś, a raczej kogoś. I to w Krainie Garaży! Okazało się, że w jednym z tamtejszych domostw, gdzieś pośród Kawowych Dam, zwanych Wredotami, mieszka sobie, jak gdyby nigdy nic, Kotowaty, którego miało łączyć coś wspólnego, zarówno ze mną, jak i z Ruskiem. Ze mną ponoć zbliżona prezencja do maine coonowej, a z Niebieściuchem język pochodzenia. Otóż w czterech ścianach owego Kotowatego jego Ludzie porozumiewają się w języku kraju Przodków Niebieściucha! Sam słyszałem. A ta kociomowa mnie-o dziwo, nie obca, zważywszy skąd pochodzi Mufasa. Niby jej nie używamy, ale zdążyłem nauczyć się kilku słów. To się porobiło….
-Kak tiebia zawut Kot?
-Paszoł won Olbrzymie…
-Phi! Do kogo ta mowa Żuliku!
-Żuliku? Kociompromitacja!
-Amerykaniec! Gdzje Ty?
😄😆
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz