Również miałem okazję poznać TYCH Państwa kociobiście i mogę pomruczeć, że ich też polubiłem, choć w ich nogach czy na klatkach piersiowych nigdy nie spałem. Podobnie jak moja współmieszkanka Filucha ja także wychodziłem na przechadzki, zaglądając w sąsiedzkie okna. Kiedyś, usiadłem na pararpecie TEGO domku, a Pani Mufasy i Ursusa, kocurów których swoją drogą nie znosiłem i warczałem na nich, ile tylko mogłem, pomyliła mnie z Markizą Damulką Fildegardą. Kiedy zbliżyła się do okna, z radością oznajmiła Panu tego Ruska i Kotamerykańca , że ich kochana Filemoncia przyszła z wizytą. Po chwili jednak zmieniła zdanie, mówiąc że ten kot, czyli ja, jest jakiś taki inny, jakiś taki gładki w porównaniu z Hrabiną. I stąd pomimo iż nazywam się Ali, ci Ludzie wołali do mnie Gładki, Gładkonosze, a czasem Dzikus. Hmm . Pomimo że na dłużej nie zagrzałem miejsca na tym sławnym już kocim fotelu ani kanapie TYCH homo sapiens to jednak i ja mile wspominam nasze kontakty. Na ich widok na ulicy czy chodniku zawsze radośnie i donośnie miauczałem, zawsze podszedłem i dałem się pogłaskać. Mogłem liczyć na małe przekąski i drapanko po grzbieciku, jednak mój charakter do łagodnych nie należał, stąd określenie Dzikus. TA Pani raczej z rezerwą mnie podnosiła i tuliła, gdyż uważała, że jestem nieprzewidywalny i nieobliczalny. Miała rację. Wolała zachować ostrożność po tym jak ją drachnąłem w rękę, podczas zabawy sznurkiem. Początkowo nie wiedziała, kim jestem, a że wstępowałem w progi domowe TEGO domku i wyjadałem resztki ze stołu, a potem karmę i puszki, którą ci Ludzie dla nas kupowali i ja nauczyłem się im ufać. Dopiero potem okazało się, że mieszkam z tą panoszącą się Białaską. Przyznam, że kiedy się poznaliśmy cierpiałem z powodu nadwagi, do tego nie dbałem o mój wygląd. Bywało, że odwiedzałem TYCH ludziowatych w brudnym futerku, ale o ile pozwoliłem to zostałem przez nich wyczesany. Potrafiłem znikać na kilka tygodni i czatować w zaroślach w celach łowiecko-konsumpcyjnych. Tu akurat rozumiem Olbrzyma, gdyż i ja lubię dobrze zjeść, pomimo mniejszych gabarytów.
Podczas moich polowań, stoczyłem niejedną bitwę z pewnymi kocurami i któregoś dnia zawitałem na parapet TYCH Ludzi. Państwo Mufasy i Ursusa złapali się za głowę, kiedy mnie zobaczyli, gdyż prawa strona mojego pyszczka była we krwi i wymagała szycia. Zdjęć Wam oszczędzę, bo to nieładny widok. Mój właściciel zawiózł mnie do weterynarza na zabieg, po którym z zszytą raną na głowie i kilkoma szwami, siedziałem w domu bez możliwości wyjścia, do czasu kiedy wyzdrowieję...Wyczułem, że Ludzie Niebieskich Kreatur zdenerwowali się na mojego pana, iż pozwala on mi na takie oddalanie się. TA Pani któregoś dnia poszła biegać, a będąc oddaloną o jakiś kilometr od domku spotkała mnie warującego w zaroślach. Na jej widok miauknąłem radośnie, a ona mnie zapytała, co ja tu robię.
Sporo by tu opowiadać Szanowni Czytelnicy, jednak mój charakter różni się od charakteru Pana Szaraczkiewicza, Mufasy, Ursusa czy Filemoncii, która swoją drogą wypraszała mnie z domku i kuchni TYCH homo sapiens.
Pod oknem, zapomniałem pomruczeć, że ja słyszę, jedno oko mam niebieskie, drugie bursztynowe...
Mogłem się myć nawet na podłodze, ale panosząca się Hrabina prędko mnie wypraszała za pomocą warczingu i syczingu...
22 łapek (comments) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz