Pożegnanie Mufasy nie oznaczało, że kocia przygoda Ludzi dobiegła końca. O nie! Zostałem im jeszcze ja. Świadomi tego, że życie musi trwać dalej, musieli wziąć się w garść na tyle, aby zadbać o mnie i moje zdrowie. Dlatego umówili mnie na coroczne szczepienie i ogólny przegląd mojej niespełna 17-letniej , (czyli po mojemu ponad 80-letniej), kocioosoby dopiero w lutym.. Wizyta kontrolna w tym roku odbyła się wyjątkowo później, ale nie bez przyczyny. Lekki poślizg czasowy spowodowany był wiadomo czym. A właściwie kim: Mufasą i jego gaśnięciem… i odejściem. Być może personel lecznicy nie chciał w styczniu nękać moich Ludzi i cierpliwie poczekaliśmy do lutego., aż emocje trochę zmaleją. Ale tylko trochę. Gdy pojawiliśmy się tamtego zimowego dnia na wizycie, na którą jak zawsze przybyłem w moim ogromnym transporterze, już na wejściu Pani Weterynarz westchnęła na widok naszej trójki, a z jej twarzy biło współczucie.
-Nasz ostatni… - szepnęła enigmatycznie Pańcia w kierunku zwierzęcej lekarki, a ja dobrze widziałem, kogo Ludziowata miała na myśli.
-To smutne i trudne, tym bardziej, że także posiadam Rosyjskiego , ale nie mówny teraz o tym… -odparła Pani Weterynarz i natychmiast zajęła się badaniem mojej kocioosoby. Wszystko wskazywało, że zdrowotnie wyglądam w porządku, a kiedy mnie zważyła, przyznała, że jestem największym kotem w ich przychodni! Nie mylić z najcięższym! Bo i tacy bywają. Wagowo to ze mnie szczupły Olbrzymo, a na koniec podsumowała, że prezentuję się idealnie w typie maine coonowej sylwetki.
Ludziowaci ucieszyli się, aczkolwiek trochę mi zazdroszczą takiej smukłej sylwetki, przy takim pędzlowaniu misek. Oni muszą się więcej natrudzić, żeby nie dopuścić do nadwagi. ☺️