sobota, 29 sierpnia 2020

1119. „Czas w ogródku się zatrzymał”



Zasmuciły mnie ostanie odejścia kocich Przyjaciół i Sąsiadów. Ich przejścia przez ten niewyobrażalny Most, gdzie czekała na ich Kraina Wiecznej Szczęśliwości, to przecież w gruncie rzeczy dobra wiadomość. Gorzej wyjaśnić to ich tęskniącym i opłakującym ich Ludziom. Ale co ja mogę wiedzieć? To wszystko zbyt trudne do zrozumienia na mój koci rozum. To ponad moje uszka i pędzelki! Nie mogłem dopuścić, aby całkowicie zepsuł mi się humor, przecież wciąż tu jestem i coś pozytywnego zawsze może jeszcze pojawić się w moim Olbrzymowym życiu. Gdy zanurzyłem się we śnie, przez moje pysio wydobyły się te słowa, które złożyły się w mini wierszyk:


Czas w ogródku się zatrzymał,

stoi karmnik 

stoi płot

na krześle drzemie kot,

Oko niczego innego nie widzi

ucho niczego innego nie słyszy,

Zostałem ja,

szczury i myszy.



Coś dobrego- gryzoniowatego- jednak się pojawiło! I niech trwa, póki może 😎😁

poniedziałek, 24 sierpnia 2020

1118. Dla Kaspra...

  Ten rok, a zwłaszcza sierpień, poza męczącymi upałami, przyniosły nam wiele smutku. Wcześniej w czerwcu przez Tęczowy Most przeszedł Bruno, były już Szef kociej ferajny, w której skład wchodził mój Brat Klimber i Siostra Dusia. Dołączył do mojego rodzeństwa, gdzie cała trójka śmiga już po rajskiej trawce. W tym miesiącu zaś najpierw niespodziewanie odszedł Krem- kocur z sąsiedztwa, którego pożegnałem kilka tygodni temu, a tymczasem przed kilkoma dniami, dotarła do nas wiadomość, że nasz kolega Kasper zakończył swoje ziemskie życie. 17 sierpnia jego stan zdrowia bardzo się pogorszył i po wizycie u weterynarza, musiał zostać uśpiony. Chorował na raka ucha, którego wykryto mu około pół roku temu, brał leki, ale jego wiek zrobił swoje. Kasper dotrwał do godnego pozazdroszczenia wieku, gdyż w grudniu skończyłby 20 człowieczych lat! Jego Ludzie byli przygotowani, że w każdej chwili będą musieli w końcu go pożegnać. I tak się stało. O ile oczy Pana kocura szkliły się, gdy moi Ludzie z nim rozmawiali, o tyle jego Pani, mrucząc kociokwialnie, trzymała się mocno. Sama potem przyznała, że była silniejsza od jej męża. Dowiedziałem się, że Kasper to zdecydowanie ich ostatni kot i kolejnego nie przygarną. Powodem jest ich wiek, również seniorski, choć nie taki, jak ich futrzaka. Raczej bliższy Mufasie i mnie, a nawet jeszcze nie. Jego 78-letni Pan to człowiek o słabym zdrowiu, w poprzednim roku umierał już trzy razy. Jednak to już ludzkie sprawy, o których za wiele nie wiem. 


Liczyłem, że może kolega Kasper pomacha mi zza Mostu, ale spóźniłem się. Zdążył już przejść na drugą stronę...


Chłopaki, nie płaczcie po mnie! Nigdzie nie uciekłem, cały czas tu jestem, tylko mnie nie widzicie. Wszystko to, co już Wam zostało pomruczane o TYM pięknym miejscu, za Mostem, m.in. od Waszych Przodków, Rodziny, Przyjaciół, to prawda! Tego nie da się opisać, jeśli się tego nie doświadczyło. W ziemskim życiu dożyłem kociej starości, ale teraz znowu jestem młody i pełen wigoru. I to na zawsze! Spotkałem Waszych zacnych Futrzaków i nie ma mowy o jakiejkolwiek rywalizacji między nami i prychaniu na siebie! Zresztą nikomu by to do głowy nie przyszło, gdybyście zobaczyli, jak piękna i dobra Osoba tu panuje! Ja- z racji, że moi Ludzie bardzo kochali swój ogród, a szczególnie Pan, który tak zarabiał na moje puszki i saszetki, najczęściej szukam sobie schronienia przy wszelkich roślinach, by być bliżej ich. I tylko mi go brak. Gdyby mógł do mnie dołączyć....ale Pani zostałaby sama....😟


Kasprze, do zobaczenia, ale jeszcze nie teraz. Rośliny od Waszych Ludzi również zdobią nasz dużo mniejszy ogródek...Na pewno to wiesz. Będę Cię przy nich nasłuchiwał i szukał....

Wszystko wiem. I historie o płotkach i siatkach wokół roślin, o niegrzeczniuchach, karmniku i szczurach w płocie! Nie niszczcie kwiatków, Ludziowate tego bardzo nie lubią...Trzymajcie się! 

sobota, 22 sierpnia 2020

1117. Drugi zaległy dyplom

 W zeszłym miesiącu pochwaliłem się moim pierwszym, zaległym dyplomem ukończenia kocich studiów, czyli z Kociarvardu. Tym razem- w końcu po tylu latach, postanowiłem zamieścić mój drugi zaległy dyplom. Tym razem z Kociej Akademii Wychowania Kociofizycznego, w skrócie KAWK-u. Obydwie kocie uczelnie, pomimo różnych problemów,  jak choćby z dojazdem, czy przepraw z prof. Filemoncią Białą, wspominam bardzo pozytywnie. Nigdy niewspomniani profesorowie Miska i Saszetka- moi mentorzy, na zawsze pozostaną w moim maine coonowym sercu. Biorąc pod uwagę moje nietuzinkowe zainteresowania i żarłoczkiewiczowe talenty, musiałem je rozwinąć i kształcić się dalej. Nawet w tajemnicy przed Ludźmi. Szkoda tylko, że nigdy się nie dowiedzieli....

😉

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

1116. "Rat lives matter"- czyli szczurze życie ma znaczenie

  W nawiązaniu do poprzedniego wpisu, czyżbym coś przeoczył, jeśli chodzi o moje cechy charakteru? A gdzie wielki przyjaciel ptaków i gryzoni? Szczególnie szczurków za słomką bambusową? Nikt jak ja ich tak nie wypatruje i nie nasłuchuje. Nikt jak ja nie śledzi ich poczynań i nie dosypia nocą, aby nie stracić ani chwili z ich życia. Ciągle skupiony i skoncentrowany, chronię ich, przed ptakami, gdy przemierzają swoje korytarze w płocie w kierunku karmnika i nie tylko. Tymczasem zrelaksowany szczurek nie wie, jakie ma szczęście.

  Ale co to? Niedobrze- sąsiad zza płotu dowiedział się o istnieniu dwójki moich "Przyjaciół" z rodziny myszowatych. Brak słomki z jego strony szybko odsłonił ich obecność. Człowiek ów zapowiedział już, że pozbędzie się gryzoni, a że nie posiada kota, sprawę musi załatwić sam. O ile Ludziom ulżyło, gdyż nie mają- póki co- ochoty, aby regulować populację, w ich rozumieniu, intruzów, o tyle dla mnie to cios prosto w moje maine coonowe serce. Co ja teraz pocznę? Na czym się tak skupię? Nie zostawię tego tak sobie i dlatego postanowiłem poprzeć szczurzy ruch o enigmatycznej nazwie, który w języku kraju moich Przodków brzmi: "Rat Lives Matter", a co! Teraz taka moda na protesty, że i ja postanowiłem się dołączyć. Moi Ludzie nie muszą wszystkiego wiedzieć... A jeśli się dowiedzą, to ich uświadomię, że dla mnie akurat życie szczurze ma znaczenie! I to jak! Jak i dla wielu kotowatych! Hmm....




Intencje tego Kocura wyglądają podejrzanie i nie mogą mieć czystego podłoża. To jakaś ściema. Ale tak mi dobrze za słomką bambusową, że zapomniałem o całym świecie. Motylem jestem....czy coś😁

😂


piątek, 14 sierpnia 2020

1115. Łobuzerka i kołtuniak

  Podobno nie ma ludzi bez wad. A jak sprawa wygląda pośród Kotowatych? Prawdopodobnie podobnie. Gdyby moi Ludzie wiedzieli, że w dniu moich urodzin, a właściwie nazajutrz od dnia randki Mamusi Emilki i Tatki Consula, gdy przypominałem niewidoczne gołym okiem ziarnko grochu, w moim małym, futrzastym ciałku, już kiełkowały skłonności do łobuzowania i tworzenia kołtunów, które w przyszłości, dadzą o sobie znać, to nie wiem, czy zaprosiliby mnie do swojego życia. O żarłocznej naturze nie wspomnę, aczkolwiek ona jeszcze mogłaby zostać zaaprobowana. Gdy Pańcia z nostalgią przeglądała niedawno zdjęcia z czasów pierwszych dni naszego pojawienia się w ich człowieczym życiu, zaczęła wspominać, jak to było. Wyjęła też z teczki mój rodowód i umowę z hodowczynią. A w niej podpis Ludziowatego, w którym zobowiązał się do tego, że zadba o mnie dożywotnio, czyli w podtekście, że zapewni pełną miskę, opiekę weterynaryjną i że nie odda nikomu jako prezent, nie wypożyczy, czy wyrzuci. A tym samym, czego tam oczywiście nie uwzględniono wprost, ale to tak między nami, że akceptuje wszelkie moje wady. Te związane z charakterkiem zapewne. Jednak, gdy Pańcia i Pańcio mnie poznali, wcale nie odczułem, aby pędzlowanie jedzonka i urwisowanie, nawet ta niesforna kołtuneria, stanowiły dla nich większy problem. Często powtarzali, że to wszystko dodaje mi uroku i nawet zachęciło Pańcię do założenia bloga. Droczyli się ze mną, przezywając mnie łobuzerką i kołtuniakiem. Okazało się, co wspólnie podkreślili, że ogromną zaletą mojej kocioosoby, która przysłoniła moje wady, to bycie jedynym i niepowtarzalnym Ursusikiem. Ciekawskim, towarzyskim, zawsze zainteresowanym wydarzeniami dookoła. Panem Kotem gadułą z odrobiną strachliwości. Olbrzymem w składzie porcelany, który zawsze coś zrzuci.


To spojrzenie już zwiastowało chęć nabrojenia, której nie mogłem się oprzeć....

Przygody i drzewka, to był mój żywioł...Aktualnie nie dostałbym pozwolenia od Ludzi na takie wybryki.


Czy odważyłbym się wskoczyć na tamte gałęzie, gdyby nadarzyła się okazja? Nie wiem.

Obwąchiwanie listków i kontrolowanie trawki pozostały ze mną do dziś...


A oczka z niebieskich, a potem bursztynowych, przeszły metamorfozę i stały się żółte....





😌😃

wtorek, 11 sierpnia 2020

1114. 11 sierpnia- ważna rocznica

  Moje urodziny w maju to nie jedyna istotna data pamiętana w domu. Każdego roku zapominam wspomnieć o innej równie ważnej rocznicy. Dokładnie 13 lat temu- zarówno moje kocie życie, jak i człowiecze moich Ludzi, zmieniło się na tyle, że już nigdy nie było takie same. Nie wspominając Niebieściucha. 11 sierpnia 2007 roku na zawsze opuściłem hodowlę, w której się urodziłem, jako Bay Saylor, by rozpocząć nowy rozdział z Mufasą, Pańcią i Pańciem- jako Ursus. Nieświadomy całej sytuacji, z lekką nutką infantylności, zapakowany wtedy przez obce, męskie dłonie w transporterek, zostałem przewieziony w nowe miejsce. Dowiedziałem się, że oczekiwała na mnie też nowa Pańcia i koci Współmieszkaniec. Podróż wówczas grzecznie przespałem, gubiąc całkiem rachubę czasu. Jakie przygody na mnie czekały, tego nie wiedziałem. Jedno było pewne: pędzlowanie misek, ciekawość, gadatliwość, towarzyskość i łobuzowanie to coś, co ja wniosę do nowego domu. I jak pomruczałem, tak się stało. Te pięć cech towarzyszyło mi od początku mojego kociego istnienia i trwają one do dzisiaj. Jednego nie przewidziałem na pewno. Nie spodziewałem się, że trafię pod skrzydła, a właściwie łapy Szefa Szefów, czyli Króla Mufiego-Mufasy i że od wprowadzenia się, zostanę przez niego poddany mustrze i tresurze. Za kociaka nie rozmyślałem zbyt intensywnie, czy i kiedy przejmę władzę w nowym domu, ale gdy podrosłem, uznałem, że stanie się to prędzej, czy później. Tymczasem aż trudno pomruczeć, jak od lat wygląda prawda. Ani kraj Przodków, ani gabaryt mi nie pomogły. Hmm.... 

W tydzień od przyjazdu wyszedłem z nowymi Ludźmi i Współmieszkańcem na mój pierwszy spacerek. Ciekawość już zaczęła dawać się we znaki. Pokusa łobuzowania bez powodu i chęć wyczyszczenia dodatkowej miski także powoli we mnie dojrzewały...
Patrzyłem wszędzie...


Szybko pokazałem, jak lubię ławeczki, co zostało mi do dziś.




Mufasa, który mieszkał już z naszymi Ludźmi od ponad roku, nawet okazał się pomocny, z małym ale....





Niby mnie pilnował, niby wprowadzał w nowy świat i chronił, ale nie nie potrafił powstrzymać się od czasu do czasu od małego podgryzania mojego grzbiecika... 


Po latach postanowiłem się odegrać, choć niewiele wskórałem, to chociaż próbowałem....😆


czwartek, 6 sierpnia 2020

1113. A jednak Cappuccino! 

  Zostałam zdemaskowana. Pańcia teraz częściej wygląda przez okno pokoju, w którym śpi z jej trzema chłopakami. Hmm, nie skomentuję tego, bo i mnie się zdarza i zdarzało z Kremem ładować do łóżka moich Ludzi. Ile nas wszystkich spało razem? Tego nie pomruczę. Właścicielka Niebieściuchów, gdy może, stoi w oknie i aparatem uwiecznia postępy Pańcia pracy na dachu garażu. A skoro to robi, ma szerszy ogląd na większość garażów i widzi więcej. A że dla mnie dzień bez spacerku po dachach garażowych dniem straconym, to aktualnie jak nigdy- szybko mnie zauważa. Dotychczas nie śledziła moich wędrówek, tylko gdy Ursus jej pomruczał, ale teraz gdy i tak "monitoruje" Pańcia, przy okazji zerknie na mnie i na ptaki. Te ostatnie jakieś niezadowolone, gdyż ów remont odciął im drogę do tego sławnego karmnika. I tak podczas niedawnej mojej przechadzki dachowej, Ludziowata przyjrzała mi się dokładniej i okazało się, że posiadam białą plamkę na ogonie. Odnośnie rozterki mojego imienia, czy Cappuccino, czy Espresso, ta biała plamka, symbolizowałyby mleko i tym samym wskazywałaby, że można ze spokojem nazywać mnie Cappuccino. Tyle że od siebie pomruczę, że z małą ilością mleka. Hmm. 



-A co Ty się tak emocjonujesz Sąsiadko? Cappuccino to ładne imię! 

-Mnie Ludziowata od początku nazywa Muu, gdyż moje łatki przypominają jej krowę. Potem zorientowała się, że raczej powinno być Łaciata! Jakieś pudełko po mleku jej to przypomniało. Ale machnęła ręką i została przy swojej pierwszej myśli. Gdy potem zaczęła opowiadać Pańciowi, że spotkała Muu, zapomniała, że nie zdążyła go wtajemniczyć we własne wybryki. Jednak Ludziowaty znając Pańcię nie od dziś, od razu wiedział, o kim mówi. Czyli o mnie.

- Może i masz rację Muu! Ale przyznasz, że jakieś dziwne te Ludziowate....

- Może i tak, ale to tylko Człowiekowate! Czego się spodziewać? Nie to co my Kotowate 😆