niedziela, 31 grudnia 2017

954. Na koniec 2017 roku

  Niedługo skończy się Stary Rok i powitamy Nowy 2018! Chcielibyśmy, żeby już to się stało, ponieważ hałasujące fajerwerki bardzo nam się nie podobają. Szczególnie ja się boję, a najgorsze dopiero przed nami. Ludziowate nakazały nam dożywotni zakaz Ursexitów ( dla mnie) i Muf-outów ( Mufasa), czy innych zaginięć oraz żadnego chorowania! Żeby się nie gniewali za nasze ucieczki w 2017 roku, które wywołały tyle negatywnych emocji w domku, przyodzialiśmy muszki, żeby poprawić im humor😸






😉

sobota, 30 grudnia 2017

953. Mufasa Lisi Szal :)

  Ponaśmiechuję się jeszcze trochę z Niebieściucha. Dopóki śpi w Pudle z kocykiem, ( Bambosza na razie brak) i nic nie słyszy, wykorzystam moment. Powtórzę się, ale sytuacja z jego zaginięciem i chorowaniem mogła mieć wpływ na jego zachowanie. Bowiem stał się jeszcze większym przytulasem, aniżeli kiedyś. Jakby chciał się odwdzięczyć na okazaną mu pomoc i uratowanie życia. Nie pomruczę- zawsze lubił się pomiziać z Ludźmi, ale to, co teraz wyprawia, przechodzi kocie pojęcie :) Hipnotyzuje naszych Właścicieli, domaga się, aby przerwali swoje zajęcia i rzucili wszystko po to, by mógł otrzeć się o brodę Pańcia, wymasować mu głowę, czy otulić się wokół szyi Pańci. Jako że aktualnie jest lżejszy, nasza Ludziowata wyprawia z Ruskiem dziwne, hmm pomruczałbym- figury. Bierze go na ramię, zakręca z tyłu szyi, jednocześnie przygotowując sobie kanapkę. Taki numer nie przejdzie, gdy Niebieściuch osiągnie swoją starą wagę. Najśmieszniejsze jest to, że jak sama przyznała, ów szal z Mufasy, przypomina te z lisa, które w dzieciństwie widziała u wówczas dorosłych kobiet. Pańcio zgodził się z nią i śmiejąc się do niej, powiedział, że on może pochwalić się jeszcze większym szalem z kota. Hmm, ale jak? Ano tak, że niespodziewanie chwycił mnie na ręce, po czym położył sobie mnie na ramieniu, poparadował sobie ze mną po pokoju, co dało mi wiele do myślenia. To ja okazałem się być jego szalem i to futrzanym, a śmiechu w domku nie było widać końca.

Z lisa? Oni nawet nie sa do mnie podobni! Nawet nie są rudzi! 😉

Zdj. z internetu.

czwartek, 28 grudnia 2017

952. Mufasa Margaryna

  Gdy Mufasa zaginął, przez dziewięć dni stracił 700 gram.  Z 4.2kg zszedł do 3.5kg. Potem podczas chorowania i wracania do zdrowia ze stanu wręcz agonalnego jego waga spadła do 3.4kg. Dla człowieka to żadna różnica, w przypadku Niebieściucha jego chudość aż odrzucała. Wystawały mu kości, a w miejscu, gdzie zawsze miał mięśnie, wisiała skóra. Nawet pieszczotliwie przezywaliśmy go naszą szkapą 😉Ludziowaci postanowili  jak najszybciej pomóc mu dojść do dawnego wyglądu.  Kiedy niedawno Pańcia przygotowywała sernik, spojrzała na kostkę margaryny i powiedziała do Ruska: 
- Miciusiu, Twoja waga niekoniecznie musi wskazywać 4.2 kg, ale jak przytyjesz o tyle, ile waży margaryna, czyli 250 gram, to będę szczęśliwa. 
Niebieściuch posłuchał ją, pędzlował miski, nie zostawiając dla mnie żadnych resztek, hmm. Aktualnie może pochwalić się wagą 3.9kg. Nabrał więcej, niż kostka margaryny, ale pomimo że nadal jest lżejszy, to Człowiekowate już go tak nie dokarmiają. Uważają, że te dodatkowe 200-300 gram z czasem dobierze. Niebieściuch nigdy nie należał do żarłoków, to coś czego nie pojmuję, tak więc moi Właściciele musieli się trochę nagimnastykować, by go podtuczyć. Kości na jego grzbiecie już nie widać i przestał być naszą domową szkapą. Teraz stał się Mufasą Margaryną😆

Phi! Wypraszam sobie!
😉

czwartek, 21 grudnia 2017

951. Z Bambosza do Pudła:)

  Kiedy niedawno z Niebieściuchem działo się źle, a przyznać trzeba, że to niebywałe, ile się zmieniło w jego zdrowiu i zachowaniu w ciągu ponad tygodnia, Bambosz Mufasy wylądował w śmietniku. Stało się tak, ponieważ Ludziowaci obawiali się, że pełno w nim bakterii i uznali, że kupią mu nowy. Zainfekowana budka- na czas oczekiwania na nową, została póki co zastąpiona pudłem z kocykiem w środku. Niespodziewanie, jakby to nie brzmiało, karton stał się domowym hitem, o który toczymy spory i jakby nie patrzeć: obaj chcemy iść do pudła! 😉 Hmm. Taryfa ulgowa dla Ruska już się skończyła, wszak kiedy w nim odpoczywał i dochodził do siebie, nie ładowałem się do środka, a tylko towarzyszyłem obok. Aktualnie sobie nie żałuję, czym zdążyłem już rozśmieszyć moich Ludzi. Co na to Mufasa? Wolę nie wiedzieć :)

Wyczuwam, że moje przebywanie w pudle, to tylko kwestia czasu...
Udam, że nie wiem, o co chodzi. Że niby jedteśmy razem, ale osobno.😸
Żeby nie marudził, podałem mu łapę! 


Dawniej on leżał w pudle :)

:)

środa, 20 grudnia 2017

950. Śniegowy Ursusso

  Po trudnych tygodniach w końcu mogę napisać coś wesołego. Kiedy ostatnio spadł śnieg, mogłem trochę  doświadczyć kontaktu z Panią Zimą. Pańcio w zeszłym roku nazywał mnie Śnieżnym Wilkiem, a w tym widząc mnie ciekawego białego puchu zmienił na Śniegowego Ursussa, czy Olbrzyma. Mnie obojętne, jak mnie Ludziowate okrzyknęli, najważniejsze, że nie przestraszyłem się zimy. Pańcia za mną chodziła i pilnowała, żebym nie uciekł, podczas gdy mój Właściciel odśnieżał ogródek. A ja no cóż- robiłem miny i pozy, rozglądając się to tu, to tam...😸 






sobota, 16 grudnia 2017

949. Muf-out, cz.4 „Ropień”

  4-go grudnia w poniedziałek po tzw.czarnej niedzieli, zadzwonił telefon z naszej macierzystej lecznicy. Pani Weterynarz z nocnego dyżuru, która uratowała życie naszego Niebieściucha, przesłała opis całej sytuacji naszemu Panu Weterynarzowi. Dzwonili, aby po pierwsze dowiedzieć się, jak się miewa Mufasa, a po drugie, abyśmy kontrolnie przyszli do gabinetu. Ludzie umówili się na środę. ( Pańcia pamięta wszystkie daty i dni tygodnia!) We wtorek, czyli dzień przed wizytą i samotnej nocy Ruska, podczas której sam zjadł, wspomniana wcześniej narośl jeszcze bardziej urosła. Osiągnęła rozmiar dłoni naszej Pańci! Swoim ogromnym rozmiarem zaburzała równowagę Mufasy podczas chodzenia. Chwiał się i przewracał, nie potrafił wskoczyć i zeskoczyć z łóżka. Pod wieczór Ludzie zauważyli, że mój Współmieszkanec stale się myje, ale tylko po lewej stronie. Z jego futerka wypływała kremowa ciecz, którą zwyczajnie spijał. Okazało się, że narośl była ropniem, a nie krwiakiem, jak podejrzewaliśmy. Niebieściuch sam go sobie przegryzł i sam go z siebie wyrzucił. Ludziowaci wpadli w przerażenie. W jego ciele pozostał otwór, przez który mogli dostrzec jego wnętrzności. Żeby nie doszło do zakażenia i pobrudzenia pościeli, czy koca, Pańcio przyłożył mu po przemyciu rany gazę, którą owinął bandażem. Moi Właściciele nie do końca wiedzieli, czy słusznie robią, ale szczęśliwie na drugi dzień mieli wizytę u Pana Weterynarza. Mogli wtedy rozwiać wszelkie wątpliwości. Rusek przespał noc w nietypowym stroju, ale dzięki niemu nic nie zabrudził, a na gazie była widoczna krew. 


Pan Weterynarz, kiedy zobaczył moich Ludzi z Mufim w kocyku, pokiwał głową i westchnął, że coś za często ostatnio się widzą. Przemył ranę Niebieściuchowi i zalecił, aby chodził bez żadnych bandaży. Oszacował, że w kilka dni wszystko się zagoi. Powiedział też, że to nawet lepiej, że Mufasio sam sobie poradził z ropniem. Kiedy on by się nim zajął, mogłoby kota boleć. I co istotne, to właśnie ten ropień, który początkowo miał nie mieć na nic wpływu, okazał się być główną przyczyną doprowadzenia do tak złego stanu zdrowia Niebieściucha. Jego obecność wywołała niejako osłabienie i problem z oddychaniem, a że Mufasa miewał problemy z nosem i przez ostatnie dni jego układ immunologiczny znacznie się pogorszył, to zapalenie zaczęło galopować. Ropień połączył siły z zapaleniem górnych dróg oddechowych i organizm mojego Współmieszkańca z dwoma wrogami sobie nie poradził. 
 Pan Weterynarz oznajmił z uśmiechem, że nie chce moich Ludzi z kotami widzieć do końca roku, a właściwie to do października 2018 na corocznnym szczepieniu. Wszyscy się zgodzili i oby tak zostało. I pomyśleć, że niewinne wymknięcie się mojego Współmieszkańca z domu przyniosło tyle nieszczęścia. Gdyby Mufasa nie przyniósł ropnia, nie spotkałoby go tyle cierpienia. I nas jego domowników również. Pańcia liczyła, że Rusek sam wróci do domu, że będzie umiał, ale niestety przeliczyła się. Te długie 9 dni i nocy- szczególnie gdy było tak zimno- oby nigdy się już nie powtórzyły.

piątek, 15 grudnia 2017

948. Muf-out, cz.3 „Strzykawka”

  Noc z tamtej soboty na niedzielę okazała się trudną i kluczową. Ludzie dostali od Pani Weterynarz tabletki, jakiś lek w płynie ze strzykawką, kropelki do oczu i nakaz zapewnienia Mufasie spokoju i ciepła. Mój Współmieszkaniec nie potrafił chodzić, gdy tylko próbował, natychmiast chwiał się i przewracał. Osłabienie takie, jakiego u niego nigdy nie widziałem. Pańcio ułożył Niebieściucha w Bamboszu obok ich poduszek, na który moi Właściciele mieli stale oko. Wciąż patrzyli, a potem z krótkimi przerwami na sen, sprawdzali, czy Rusek oddycha. To smutne, ale tak było. Ja zaś obserwowałem wszystko z mojej ulubionej miejscówki, tzw. nóg Pańci. Rozumiałem, że dzieje się coś ważnego. W niedzielę po południu próbowali nakarmić Mufasia, ale niestety odwracał pyszczek, a przecież musiał jeść, aby odzyskiwać siły. Ludziowaci zadzwonili do Pani Weterynarz, ponieważ prosiła o to, a ona zaproponowała, aby przyjechali do niej jeszcze raz. W gabinecie sprawdziła Ruskową gorączkę i okazało się, że termometr pokazał 37,4 stopnia, a więc w normie. Choć jedna poprawa. Jeszcze raz nawodniła mojego Współmieszkańca, podała mu witaminy w zastrzyku, a ponieważ pojawił się problem z przyjmowaniem jedzenia przez niego, pokazała moim Właścicielom, jak go karmić specjalnym pokarmem Recovery przy pomocy strzykawki. Wygłodniały Miciusio nie pogardził i skonsumował nawet dokładkę. Potem Ludzie w domu powtarzali za Panią Weterynarz ten sposób karmienia. Na widok Pańcia Niebieściuch chował się, oczywiście nie ze strachu, a z powodu leków i strzykawki. Pańcio w takich sprawach działa bardzo konkretnie ( zresztą właściwie we wszystkim) i nie patyczkuje się, jak Pańcia :) 




  Pańcio-choć nie chciał, to musiał poruszyć bardzo trudno temat. Zapytał, co zrobią, gdyby Mufasa nie przeżył. Pańcia poprosiła go o chwilę, po czym obróciła się i na zawołanie zapłakała. Nigdy jej takiej nie widziałem. Następnie wytarła łzy, wzięła się w garść i przeszła do rozmowy. Uzgodnili, że nie zakopią Ruska w ogródku, a to dlatego, że wiedzą, że nie zostaną tu na zawsze. Nie tak planowali. Zgodzili się na kremację, po czym zapadła cisza. Są świadomi, że kiedyś odejdziemy, ale nie chcieliby, żeby to się już stało. Mufasa doskonale słyszał, o czym mówią i jakby się zawziął, aby żyć dalej. 3 grudnia 2017, choć mógł być datą jego śmierci, ku radości nas wszystkich, nie okazał się tą smutną datą. Towarzyszyłem Niebieściuchowi w łóżeczku, kazałem mu walczyć, ale w tajemnicy przyznam, że chciałem przejąć funkcję szefa w domku! 

Ludziowaci karmili go przez dwa dni za pomocą strzykawki, aż w końcu miał dość. Bardzo chciał być sam, ale dopóki nie zaczął jeść samodzielnie, musiał być na oku nas wszystkich. Ludzie obawiali się, że gdzieś w ukryciu... umrze:( W końcu na trzeci dzień Pańcia zapropnowała Pańciowi, by Mufasio spędził noc w samotności. Według jej obserwowacji i intuicji bardzo tego potrzebował. Miał nas wszystkich dość, łącznie z tabletkami, kropelkami i strzykawką! Zamknęli go więc w innym pomieszczeniu z kuwetą obok, miskami wypełnionymi wodą, suchą karmą i kocim jedzeniem, w tym przypadku jego ulubionym kurczaczkiem. Może Mufasa na dźwięk słowa „kremacja” zaparł się i zaczął zdrowieć? Chyba tak. Wszak kolejnego dnia z rana wzruszeni Ludzie zastali pustą miseczkę z kurczakiem i zjedzonym kilkoma ziarenkami suchej karmy. Postęp. Niebieściuch nawet zrobił  Pańciowi „byczka”, to nasze określenie, gdy napieramy głowami na głowy naszych Właścicieli. Od tamtej pory zaczęło się poprawiać, ale to jeszcze to nie koniec mojej opowieści.

Mnie zaś sytuacja domowa też zestresowała i na jeden dzień zaniemogłem. Najprawdopodobniej zatrułem się czymś. Nasi Ludzie znowu nie mieli łatwo, ale na drugi dzień wyzdrowiałem i od rana żądałem napełnienia miski.

Buu

czwartek, 14 grudnia 2017

947. Muf-out cz.2 „Weterynarz i ostry dyżur”

  Nazajutrz po tym, jak Mufaska szczęśliwie się odnalazł, moi przejęci Ludzie postanowili kupić bukiet kwiatów i jakieś czekoladki, by je wręczyć tamtym Państwu w ramach podziękowań. Do kompletu dołączyli kartkę i na pamiątkę zdjęcie Niebieściucha w muszce w formacie A4, włożone do albumu. Na marginesie pomruczę, że moim człowieczym wybawcom, którzy- po kilku godzinach od mojego zaginięcia w sierpniu, przyprowadzili mnie do domu, kiedy Pańcia i Pańcio ich nie zastali, wrzucili im do skrzynki czekoladki z kartką z podziękowaniami. W przypadku znalazców Mufasy Ludziowata przyznała, że z tak ogromnych emocji nie zapamiętała ich twarzy, a to raczej rzadko jej się zdarza. Tym razem jednak musiał być ten pierwszy raz. Wieczorową porą po godz. 19-tej zadzwonili do ich domu, w którego progu powitała ich ta druga Pani. Pozytywnie zaskoczona prezentami, zaprosiła moich Właścicieli do środka. Nie chcieli im przeszkadzać, ale ta Pani nalegała, więc weszli. Na oko mogli być ze 20-30 lat starsi od naszych Ludzi. Państwo ci pokrótce opowiedzieli, na prośbę moich Ludzi, jak to było z Niebieściuchem. Zadziałał tu niebywały zbieg okoliczności, gdyż ten drugi Pan musiał wyjść do garażu po coś i wtedy zauważył kota. Z kolei tamta Pani przypomniała sobie, że w sklepie widziała ogłoszenie o poszukiwanym szarym futrzaku. Jako że nie mieli jak się z nami skontaktować, poprosiła swojego męża, by ten podjechał tam i przepisał numer telefonu. Te poświęcenie ich czasu ujęło naszych Ludzi i się wzruszyli. Po przekazaniu numeru kontaktowego, tamta kobieta mogła do nas zadzwonić. Sytuacja tak się skomplikowała, że trzeba było szybko działać, gdyż tamten Pan musiał jechać na wizytę do lekarza. Szczęśliwie nasza Pańcia tamtego dnia miała wolne i mogła zostać w domu. Gdyby tamten Pan nie poszedł do garażu, a np. siedział przy biurku lub coś czytał, nie zauważyłby Mufiego i najzwyczajniej minęliby się. Mufi poszedłby dalej i błąkałby się bez celu, skazując się na coraz większe wychudzenie i nawet śmierć. Gdyby Pańci z kolei nie było w domu, nie miałby kto odebrać Ruska w ciągu 10 minut od telefonicznego powiadomienia z powodu śpieszenia się przez tamtych Państwa na wizytę w szpitalu! A tak ku naszej radości wszystko złożyło się na naszą korzyść. 
   Waga Mufasy w ciągu tych 9-ciu dni i nocy spadła z 4,2 kg do 3,5 kg. 700 gram to dla niego wielka różnica! Można było liczyć mu kości i uczyć się na nim anatomii. Przerażające. Ku naszej radości apetyt mu dopisywał i bardzo często pędzlował miski oraz pił sporo wody. Pańcia go odrobaczyła i kontrolnie sprawdziła grzebykiem, czy nie przyniósł pcheł. Szczęśliwie nie. Ludzie obawiali się, że mógł uszkodzić sobie wątrobę, wszak naczytali się o tzw. stłuszczeniu tego narządu. Dzień, w którym wrócił do domu to poniedziałek, a w środę wieczorem Pańcio wyczuł dziwną narośl za lewą łapą Ruska.  W czwartek z rana pojechali kontrolnie do lecznicy. Pan Weterynarz dowiedział się o zaginięciu Mufasia, zmartwił się, ale jednocześnie musiał trzeźwo myśleć. Po przebadaniu mojego wychudzonego Współmieszkańca,  przyznał że na pewno kot coś jadł podczas nieobecności, czyli że coś upolował. Dodał, że ten guzek to albo krwiak i zanim zejdzie, to minie nawet kilka miesięcy albo ropień albo nawet opuchlizna po ukąszeniu, czy ślad walki z innym kotem, a nawet infekcja spowodowana ukłuciem krzaka, czy innej roślinności. Trudno było mu określić jednoznacznie, co to, więc nakazał obserwację. W każdym razie nie bolało to Niebieściucha i nie wydawało się mieć jakiegokolwiek wpływu na jego zdrowie.
Przez następne 6 dni Niebieściuch nabierał wagę i doszedł do 3,7 kg. Jadł i pił, ale jego zachowanie nie przypominało dawnego. Wciąż markotny chował się na dzień do budki, czyli Bambosza i tam spał. Trzeba było dać mu czas i spokój, zrozumiałe, ale kiedy przez kolejne dwa dni nie przychodził do łóżka, gdzie zawsze lubił miziać się z Ludźmi, natychmiast coś ich zaniepokoiło. Postanowili, że po niedzieli znów pójdą do lecznicy. Była sobota 2 grudnia po godz. 23-ej, ponad tydzień po wizycie u Pana Weterynarza. Przykryty kocykiem na kanapie Rusek wydawał się przysypiać i odpoczywać. Pańcio coś pisał w komputerze, Pańcia oglądała jakiś film. Nagle spod kocyka Mufasa wyczołgał się i nie potrafiąc inaczej, w pozycji pełzającej doszedł do Pańcia, resztkami sił ułożył się przed nim i nie mogąc normalnie oddychać, otworzył pyszczek, głośno sapiąc. Jakby tracił oddech. Jakby go dotknęła jakaś zapaść. Ludzie zerwali się i prędko co sił, owinęli Mufasia w inny koc, by za chwilę pojechać z nim na ostry dyżur. Po telefonie naszego Właściciela do dyżurującej lecznicy, oczekiwała na nich nieznana im Pani Weterynarz. W trakcie jazdy Pańcia choć bliska płaczu jakoś się powstrzymała. Przypomniała sobie, jak zawsze podczas podróży śpiewający i marudzący Miciusi denerwował się przemieszczaniem, tak wtedy tamtej nocy osłabiony, w bezruchu i zawinięty w koc, spoglądał w jej oczy zmęczonym wzrokiem. Po przyjeździe do przychodni weterynaryjnej, Pani Weterynarz po wywiadzie z naszymi Ludźmi zdiagnozowała u Miciusia zapalenie górnych dróg oddechowych. Jak sama przyznała tak silne, że jeszcze takiego nie widziała. Do tego okazało się, że wystąpiła u Mufaski gorączka: 39.3 stopni lub 39.8 stopni, (moja Pańcia słabo widzi z daleka, przez co trójka zlała jej się z ósemką i stąd z nerwów nie zapamiętała). Z pyszczka Ruska wydobywał się nieprzyjemny zapach, efekt infekcji. Gdy Pani Wet otworzyła mu go, bez trudu Ludzie dostrzegli zainfekowane miejsca w jego kocim gardle. Wet powiedziała, że przez te 9 dni zaginięcia kot mógł się przeziębić, jego system odpornościowy osłabił się i dzięki temu bakteria zaatakowała. Dodatkowo obecność narośli jakby połączyła siły z zapaleniem górnych dróg oddechowych Niebieściucha i wszystko to w jednym momencie doprowadziło go do tak złego stanu. Na szczęście bakteria nie dotarła do płuc, choć Pani Weterynarz nie mogła tego wykluczyć. Przyznała, że nie jest pewna, czy nie będzie zapalenia płuc. Dziś wiemy, że tak się nie stało. Rusek otrzymał trzy antybiotyki w zastrzykach, Wet zaaplikowała mu kropelki do oka, które miały za zadanie dojść do nosa ze względu  na sporą ilość wydzieliny z tego narządu. Za pomocą strzykawki dostał jakiś lek w płynie bezpośrednio do pyszczka. Pani Weterynarz robiła, co mogła, nawet nasmarowała mu alkoholem uszy i poduszki łap, by obniżyć temperaturę! Ale co jeszcze ciekawsze, o czym nasi Ludzie nie mieli pojęcia, wtłoczyła mu pod skórę wodę, by go nawodnić. To coś, czego człowiek nie mógłby sobie zrobić. Przez utratę apetytu waga znowu mu spadła, z tych odrobionych 200 gram, zrobiło się minus do 3,47kg. Wet przyznała, że dobrze, że przyjechaliśmy, gdyż w takim stanie kot mógłby nie przeżyć do poniedziałku. Najgorszą wiadomością, która ścięła Ludzi z nóg było to, kiedy powiedziała, że nie może zagwarantować, że Mufaska dożyje do rana, czy następnego dnia. Pańcia i Pańcio zachowali pozorny spokój, ale w ich duszach i sercach pojawił się krzyk, który aż usłyszałem, gdy samotnie odpoczywałem w koszyku. Lekarz poprosiła o telefon w niedzielę. Po powrocie moich Właścicieli do domu z Miciusiem wiedzieliśmy, że czeka nas trudna noc...cdn.
Mufasio tamtej nocy w gabinecie:



:(

środa, 13 grudnia 2017

946. Muf-out, cz.1 „Dziewięć dni i nocy”

  Wiele stresujących i smutnych momentów nagromadziło się w naszym domu. Pańcia całkiem straciła chęć do wciskania przycisku „publikuj”, a ja do opowiadania kocich spraw. A to wszystko za sprawą Mufasy, którego prawie straciliśmy na zawsze. Na szczęście jest już w porządku, ale co przeżyliśmy, to już z nami zostanie. 
  Wspominałem czasem o moich Ursexitach i o tym, że to takie przyjemne doświadczenie móc wymknąć się i zażyć wolności! Tyle że o ile moja druga Olbrzymowa ucieczka trwała 8, czy 9 godzin, która i tak wywołała wiele nerwów u Ludzi, tak nasz mały Rusek zniknął bez śladu na całe 9 dni i 9 nocy! Długich dni i nocy, przeplatającymi się łzami, tęsknotą i złością, a także niesprzyjającą pogodą. Wszystko stało się wtedy, kiedy do Pańci przyszła paczka, którą pod nieobecność Ludziowatej, odebrał Pańcio. Otworzył drzwi, podpisał się, pożegnał listonosza i zamknął drzwi. W tym właśnie momencie nie wiedzieć kiedy, niczym w ułamku sekundy- Mufasa jakimś cudem czmychnął na zewnątrz. Kiedy Pańcia wróciła do domu, wraz z Pańciem ogóle nie zauważyli nieobecności mojego kociego Towarzysza. A to dlatego, że zwykle o tej porze roku śpi w swoim Bamboszu, tudzież pod kołdrą i nic go nie interesuje. Najwyraźniej nic bardziej mylnego. Ludziowaci dopiero idąc spać, zorientowali się, że go nie ma i wtedy się zaczęło. Zaczęły się poszukiwania trwające ponad tydzień. Ogłoszenia wydrukowane w setkach i rozrzucane po jak największej ilości skrzynek pocztowych innych sąsiednich ludzi, rozklejane po lampach, supermarketach, a Pańcio nawet pożyczył urządzenie, namierzające inne stworzenia po temperaturze ciała. Kamera działała tylko nocą, tyle że namierzala króliki w parku, myszy, jeże i wiewiórki. Nawet inne kotowate, tylko nie Mufasę. Ludziowaci zabierali mnie ze sobą na nocne przechadzki, w nadziei że coś wyczuję i zamiauczę. Owszem doprowadziłem ich do dwóch kotów, ale nie do mojego Współmieszkańca. Nawoływali, szeleścili smakołykami, ale bez rezultatu. Ludzie nie dosypiali, a ich losem przejęło się kilkanaście osób. Pańcia popłakiwała w łazience, po czym brała się w garść, przecież musiała. Pańcio przeżywał to też na swój sposób. Obawiał się najgorszego. To znaczy, ze Mufi gdzieś leży martwy i że ktoś go wyrzucił do śmietnika. Co więcej nasi Ludzie uruchomili całe Niebo, prosząc Opatrzność, żeby Mufasio się odnalazł. Z każdym dniem tracili nadzieję, wszak pogoda nie sprzyjała. W końcu w dziewiątym dniu zadzwoniła do naszego Pańcia pewna kobieta, która rozpoznała Niebieściucha z ogłoszenia z supermarketu i powiedziała, że kocur siedzi u niej pod domem. Pańcio powiadomił Pańcię. Okazało się, że to całe 1.5 km od nas! Ludziowata nie zważając, że wiało, padało i co tam jeszcze, wsiadła na rower i ile sił w nogach, pojechała tam. Przy domu stało małżeństwo z parasolami, które śpieszyło się do szpitala. Bali się chwycić Ruska, jak sami przyznali, obawiali się, że ich ugryzie. A tak by się nie stało, choć nigdy nie wiadomo. Pańcia włączyła swój dziecięco brzmiący głos, tzn. weszła na jeszcze wyższy sopran, niż ten na co dzień. To dlatego, że wyczytała w jednym artykule, iż zaginione koty bardziej reagują na głos kobiecy, aniżeli męski. Wraz z tamtymi ludźmi otoczyła ogródek, tak by Mufi nie mógł uciec. A trzeba wiedzieć, że kot ze strachu potrafi nie reagować w takich sytuacjach nawet na głos swojego właściciela! Boi się, że jego schronienie zostanie namierzone. I co ciekawe, że niby kierujemy się na północ! Nie wiem w tym prawdy, ale w przypadku Mufasy wszystko się potwierdziło. Rusek nie odpowiadał na nawoływanie Pańci, próbował się ukryć i szedł w północnym kierunku od domu! W każdym razie Pańcia jeszcze dopytała tamtych Państwa, czy to na pewno taki mały, szary kot. Odpowiedzieli, że tak. I wtedy Pańcia nie zważając już na to, co sobie o niej pomyślą, wysokim sopranem wolała go przez łzy, odgarniając krzak po krzaku, by w końcu na tarasie zobaczyć przestraszonego, wychudzonego Mufasia. Widząc go takim, natychmiast „pękła” i chwytając go na ręce, a ze strachu próbował się jeszcze schować, całowała jego futerko, płacząc jednocześnie. Szybko przyjrzała się Ruskowi, poza chudością, widocznymi kosteczkami kręgosłupa i jękiem wydobywającym się z jego pyszczka, nic mu nie było. Zapach jego futerka bardzo jej się podobał, później przyznała, że przypomnal trudną do opisania słodkość i do tego niebywałą świeżość. Mili Państwo zaproponowali im podwiezienie, rower Pańcia odebrała potem. W międzyczasie zadzwonił Pańcio i kiedy usłyszał głos Niebieściucha, bardzo się wzruszył. W domu obwąchałem Mufasę i no cóż powarkiwałem na niego- to przez te nieznane zapachy, które przyniósł. Z głodu pędzlował miski i odpoczywał. Ludzie w czasie jego nieobecności nie zapominali o mnie, pomimo smutku wiedzieli, że nie mogą mnie zaniedbać. 
  Te niepostrzeżone wymknięcie się Mufiego z domu, pomimo bambusa w ogródku i oczu dookoła człowieczej głowy, wcale nie daly pewności, że nie znajdziemy sobie innej drogi do wyjścia. To też nie koniec mojej opowieści. To nie koniec nerwów, łez i zatroskania. To co się później zdarzyło pomruczę w następnej części.