środa, 1 czerwca 2011

400. W "Czerwonej Róży"


  Moje czwarte urodziny w tym roku nie należały do tak spektakularnych, jak te poprzednie, kiedy- to jako trzyletnia kociobistość- w Piwnicy pod Kocurrami oficjalnie stałem się jej prawowitym członkiem. Powróciłem pamięcią do czasu, kiedy Praprapraprapradziadzio Casco po wspaniałej przemowie, włożył na moją kudłatą głowę specjalnie dla mnie wykonany wianek i wruszyłem się. I choć od tamtego dnia wiele się zmieniło w moim Ursusikowym życiu, jak choćby uzyskanie dowodu kociobistego, czy rozpoczęcie kociostudiów na Kociarvardzie i KAWK-u, to pomimo to poczułem się jakoś dziwnie, wiedząc że z każdym dniem jestem coraz starszy. Do tego zbliżająca się wielkimi krokami kociosesja i stres związany z kolejnymi egzaminami tylko pogorszyły mój Olbrzymowy nastrój. Niebieściuch widząc moje opadnięte pędzelki, poskręcane wąsiki i nieokrzesany czupurek na grzbieciku, luzak  domyślił się, że coś jest nie tak. Dlatego też zaproponował mi wyjście do pewnego zajazdu, zwanego “Czerwoną Różą”, nawiasem mrucząc miejsca, do którego często chadzał już dawniej, zapewne wtedy, kiedy wymykał się z domku przez płot. Zaproszenie przyjąłem, ale podirytowany skrywaniem przede mną takiej tajemnicy, zapytałem Mufasę, dlaczego nigdy wcześniej nic nie wspominał o “Czerwonej Róży”. W odpowiedzi usłyszałem, że to miejsce głównie przeznaczone dla Rusków, a ja jako przedstawiciel Maine coonów mógłbym się tam nudzić. Natychmiast zaprzeczyłem, zarzucając mojemu Niebieskiemu Współmieszkańcowi, żeby nie był taki pewny. 
-Znam Cię Ursusie zbyt dobrze, abym mógł się mylić. Widząc dziś Twój smutny nastrój, w drodze wyjątku zabiorę Cię ze sobą, ale pamiętaj pójdziemy na chwilę i zaraz wracamy- pomruczał.
  Kiedy nasi Ludzie nie widzieli, po cichu wymknęliśmy się przez płot, Mufasa skacząc górą, a ja dołem czołgając się. luzak  Zastosowałem jedną z najnowszych metod wymykania się z ogródka na tzw. pchanie głową cegieł i kamieni do skutku.
   Po dotarciu do “Czerwonej Róży” szybko domyśliłem się, co Mufasa miał na myśli mrucząc, że to miejsce zostało pomyślane głównie o Ruskach. Nie za wielka przestrzeń, małe krzesła i stoliki w niebiskim odcieniu, niezbyt rozbudowane menu i kuchnia tylko z jednym kocim kucharzem i kilkoma kelnerami. Miejsce jakby bardziej nastawione na rozmowy niż konsumpcję. Hmm. Moim wyspecjalizowanym nosem próbowałem zlokalizować potrawy, jakie tu się serwuje, ale ku mojemu rozczarowaniu zorientowałem się, że za wiele się tu nie jada. A szkoda! Bo jak to tak? Akurat w czasie, kiedy wstąpiliśmy na tzw. okazałą przekąskę, która jak się później okazało nie za wiele z okazałością wspólnego miała, przy jednym ze stolików zasiadał Dziadzio Mufasy Heartbreaker oraz kilka innych Ruskowych kociobistości.


EC Starchild Heartbreaker


 Wszyscy na mój widok pokiwali z entuzjazmem głowami, zgadzając się do tego, że poważny ze mnie gabaryt i że wyglądam jak minaturkowy lew. Futerko z dumy napuszyło mi się na grzbieciku, po czym dosiedliśmy się. Podano nam smakowitą potrawę w specjalnie udekorowanych naczyniach z wygrawerowaną na nich czerwoną różą właśnie. Sądząc po ilości jedzenia uznałem, że to kociaperitif, a prawdziwe danie pojawi się za chwilę.  luzak


 Zacząłem prędko konsumować smakołyk, bo nie mogłem się doczekać, co jeszcze dostanę i całkiem przestałem wsłuchiwać się w rozmowy Rusków. A kiedy skończyłem, oczywiście jako pierwszy, prawym pędzelkiem śledziłem temat kociorozmowy przy stole, a lewym nasłuchiwałem to, co dzieje się w kuchni.


Ku mojemu rozczarowaniu nowe naczynia nie pojawiały się, a Ruski wciąż konsumowały zawartość swoich kubków, jednocześnie mrucząc o Niebieściuchowych sprawach w ogóle. Co gorsza każdy miał ponad połowę i jadł tak wolno, że ja w tym czasie z pewnością opędzlowałbym trzy miski, jak nie więcej.  ważniak Pomyślałem, że może kubek posiada gdzieś tajny przycisk i tak jak w Piwnicy pod Kocurrami, po jego naciśnięciu, naczynie napełni się jedzonkiem samo?. Nic z tych rzeczy Drodzy Czytelnicy. Trzykrotnie obszukałem i obwąchałem i nie trafiłem na żaden traf. Ruski w tym czasie mruczały o gimnastyce kociosportowej i balecie kociorosyjskim, wspominały czasy kociocarskie i co jakiś czas naśmiewały się z kraju moich przodków, twierdząc że wcale nie jest on największym mocartswem świata, jak mu sie wydaje i że wcale nie byli pierwsi w kociokosmosie.  ważniak Słysząc te słowa, napuszyłem się ze złości i trochę przystopowali, a kiedy zobaczyli mój lwi wyraz pyszczka, natychmiast zaczęli rozmawiać o tym, jak radzić sobie na śniegu i mrozie.


  Pomimo upływającego czasu, każdy z Rusków, łącznie z Mufasą, wciąż mieli jeszcze jedzenie w kubkach. Co więcej siedzenie na tak małym krześle, zaczynało mi coraz bardziej doskwierać i sprawiać ból. Kręciłem się, jakby mnie pchły zaatakowały, a mój kudłaty ogon zamiatał podłogę i od czasu do czasu ktoś na niego nadepnął łapą. Czułem się coraz bardziej niekomfortowo, a sytuację pogorszył głos Głodomorka i jego rodziny zamieszkującego mój żołądek, którzy domagając się natychmiast pożywenia, nie oszczędzali na hałasie wydobywającym się z mojego wnętrza. haha  Burczało mi w brzuchu, że nic tylko się wstydzić! Niebieściuch natychmiast domyślił się, że chciałbym już wracać do domku, to też dokończył zawartość swojego kubka, pożegnaliśmy się z Ruskami i za chwilę przeczołgaliśmy się pod płotem, gdzie czekała na mnie porządna micha! Wieczorem leżąc przy Pańci, pomyślałem sobie, że te Niebieściuchowe kluby niczym nie dorównają Maine coonowym, a i tak wszędzie dobrze, a w domku przy naszych lekko mądralińskich Ludziowatych najlepiej! 

 hehe 
Kot_Ursus
35 łapek (comments)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz