środa, 27 lutego 2019

1020. Ursusik w parczku


  Przez ostatni tydzień Pańcia się rozchorowała i niestety przez to nie zaglądałem do bloga. Wraz z Mufasą musieliśmy i chcieliśmy pomagać jej w harówce łóżeczkowej, doglądać czy zażywa leki i wysłuchiwać jej lamentów na zimowe przeziębienia, których dawniej nie doświadczała. Hmm. Zanim jej stan zdrowia się pogorszył, zdążyła tylko wyjść ze mną na pierwszy w tym roku krótki spacerek, by na drugi dzień zaniemóc. Uśpione choróbsko potrzebowało najwidoczniej kilku dni, aby się „obudzić”, ale to też sprawka Pańcia, który je przyniósł do domu i zachorował jako pierwszy. Na szczęście wszyscy już zdrowi i Pańcia po tygodniowej nieobecności znowu zaczęła ze mną wychodzić na spacerki. A w parczku-no cóż- nie dość, że po zimowej przerwie musiałem wszystko obwąchać i poszukać pierwszych oznak wiosny, to także spotkałem dawno niewidzianego na żywo sąsiada Rudego Bandytę :) 

 Oj już nie mrucz Olbrzymie na mnie tak brzydko. Owszem miałem nieładny epizod w kociożyciu, gdy atakowałem Wasze okno i parapet, ale to już przeszłość. Jestem tylko kilka miesięcy młodszy od Niebieściucha i skakanie po parapetach już mnie tak nie kręci. Wolę trawkę i wylegiwanie się na chodniku brzuchem do góry :) A w ogóle dawno Cię nie widziałem pyszkiem w pyszczek i coś kojarzę, że mieliśmy jakieś zatargi, ale kto by to pamiętał...😉

 Kiedy pozałatwialem moje kociobiznesy z Luką Rudzielcem, udalem się do parczku. Po drodze zauważyłem kamień, którego widok mnie zastanowił. Bo po co on tu? Krzaki nie przypominały tych z późnej wiosny i lata, ale nauczyłem się, że wszystko w swoim czasie. Ptaki na mój widok obsiadły drzewa i komunikowały się ze sobą, wzajemnie ostrzegając przed moją kocioosobą. Dziwne, bo jak niby miałbym je dopaść tam wysoko? Niemniej chyba wyczuły, że teoretyczna regulacja populacji ptactwa może się wydarzyć. Tu i teraz! Kontrolowałem, obwąchiwaniem, oznaczałem każdą napotkaną roślinę. Nawet jeśli nie przypominała tej, w którą się zmieni za kilka miesięcy. Ładowałem się w gałązki, z których niekiedy nie potrafiłem się wyplątać. Słońce ogrzewało i oświetlało moje futerko, a wszechobecne dźwięki przyrody docierały do moich pędzelków. Robiłem minki i odwiedziłem moją ławkę. Pańcia kroczyła za mną, co chwila kierując smyczą, abym nie tracił obranego kierunku. Dodam, że psią smyczą. Co za wstyd. Inni ludzie wodzili wzrokiem za mną, a nawet jeden z panów motocyklistów podczas jazdy jego jednośladem. Hmm. Po tych wszystkich przeżyciach- gdy wróciłem do domu, po przekąsce, natychmiast położyłem się do koszyka i odpoczywałem...
😉😆














Jeden zielony listek w krzaczku to zdecydowanie za mało, aby wiosna już nadeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz