poniedziałek, 29 kwietnia 2019

1028. Życie usłane glicynią chińską

   Pradziadzio Pavarotti, zanim przeszedł na drugą stronę Tęczowego Mostu, zwykł mi powtarzać, iż moje kocie życie powinno być usłane różami. Mruczał w swej mądrości, że z uwagi na wyjątkowość mojej kocioosoby, należy mi się wszystko, co najlepsze. Niby miał rację, ale jak wytłumaczyć ciągłe harówki w koszyku, czy stres związany z pustą miską, gdy opróżniło się ją przed chwilą? A trwająca od lat rywalizacja z Mufasą? 😎To nie przelewki. Zadałem sobie pytanie: to w końcu czym jest usłane moje kocie życie? Musiałem przemyśleć tę sprawę jeszcze raz w samotności. Pomogła mi w tym tajemnicza roślina. Podczas niedawnego spacerku z Pańcią, moim Olbrzymowym oczom objawiła się w pełnej krasie. Jej zjawiskowość kusiła i zachęcała nas, by podejść do niej bliżej. Nie pomruczę, ale zachwycała swoim wyglądem, a pszczoły, trzmiele i podejrzewam, że i inne owady, stale przyciągała swym zapachem. Od razu musiałem się przy niej znaleźć. Po skosztowaniu trawy, nasłuchiwałem przelatujące ptaki i pracujące owady. Pańcia pomyliła ją z bzem, ale potem sprawdziła, że to glicynia chińska, zwana też wisterią. Tak przynajmniej ustaliła. Inaczej kociompromitacja. Sprawdziłem i obwąchałem, co mogłem, aż spostrzegłem, że stąpam po płatkach, które wisteria zrzuciła. Ponoć zrobiła to dla mnie. Do jej zwisających kwiatów nie dane było mi doskoczyć, po pierwsze nie ten gabaryt, a po drugie Ludziowata nie zgodziłaby się! Roślina nie odzywała się, ale dała mi do zrozumienia, że to nie różami, a glicynią chińską powinno być usłane moje Ursusikowe życie.... hmm😉 Mógłbym zaakceptować taki stan kociorzeczy.









Może i milczałam, ale mam Kocura na płatkach od dawna ;) Grzecznie się zachowywał i ładnie o mnie wyrażał- to może być podstęp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz