czwartek, 28 sierpnia 2008

119. Aportowanie i Ursusikowy wielobój

  Myślę sobie o konkurencjach, w jakich mógłbym jeszcze zdobywać medale dla Polski i przyszła mi do głowy jedna, o której zupełnie zapomniałem. Ja przecież potrafię aportować, jak na kota- z moimi pozbawionymi agresji genami- przystało. Nie wiem, ale moi Państwo nazywają mnie pieskiem, nie pomruczę, żeby mnie takie przezwisko specjalnie radowało...Hmm...Kiedy tylko moi Opiekunowie mi rzucają paseczek od worka z chleba albo jak ostatnio moja Pani wymyśliła, patyczki do uszu, nie mogę się powstrzymać, żeby nie popędzić za tymi przedmiotami..Najpierw na nie poluję, a potem wkładam do pyszczka i biegnę, ile sił w łapkach do moich Właścicieli, aby mi rzucili "zabawkę" od nowa...Przy psach nie miałbym szans w aportowaniu, ale z kotami kto wie? Mufasa wczoraj zauważył, że nie jestem w stanie uprawiać każdej, z wymienianych wcześniej przeze mnie dyscyplin sportowych, ponieważ jest ich za dużo, a ja jestem jeden..."Musisz się zdecydować na jedną, w której jesteś najlepszy i najlepiej się czujesz, a jeśli interesuje Cię uprawianie wszystkich to może zostań wieloboistą..." Niebieściuch może i ma rację, ale nie zna jeszcze moich Ursusikowych możliwości, hahaha...W końcu mam siłę Ursusa z "Qvo vadis", moc traktora Ursusa i głośne warkotanie jak ten pojazd, odwagę i gabaryty Niedźwiedzia, (z łac. Ursus), a moje wiejskie amerykańskie korzenie dodają mi uroku. Nie to co Niebieściuch, którego przodkowie biegali po carskim dworze...Poza tym mam mojego patrona, św.Ursusa- biskupa...A do tego wszystkiego jeszcze mój rysi wygląd, hmm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz