czwartek, 14 grudnia 2017

947. Muf-out cz.2 „Weterynarz i ostry dyżur”

  Nazajutrz po tym, jak Mufaska szczęśliwie się odnalazł, moi przejęci Ludzie postanowili kupić bukiet kwiatów i jakieś czekoladki, by je wręczyć tamtym Państwu w ramach podziękowań. Do kompletu dołączyli kartkę i na pamiątkę zdjęcie Niebieściucha w muszce w formacie A4, włożone do albumu. Na marginesie pomruczę, że moim człowieczym wybawcom, którzy- po kilku godzinach od mojego zaginięcia w sierpniu, przyprowadzili mnie do domu, kiedy Pańcia i Pańcio ich nie zastali, wrzucili im do skrzynki czekoladki z kartką z podziękowaniami. W przypadku znalazców Mufasy Ludziowata przyznała, że z tak ogromnych emocji nie zapamiętała ich twarzy, a to raczej rzadko jej się zdarza. Tym razem jednak musiał być ten pierwszy raz. Wieczorową porą po godz. 19-tej zadzwonili do ich domu, w którego progu powitała ich ta druga Pani. Pozytywnie zaskoczona prezentami, zaprosiła moich Właścicieli do środka. Nie chcieli im przeszkadzać, ale ta Pani nalegała, więc weszli. Na oko mogli być ze 20-30 lat starsi od naszych Ludzi. Państwo ci pokrótce opowiedzieli, na prośbę moich Ludzi, jak to było z Niebieściuchem. Zadziałał tu niebywały zbieg okoliczności, gdyż ten drugi Pan musiał wyjść do garażu po coś i wtedy zauważył kota. Z kolei tamta Pani przypomniała sobie, że w sklepie widziała ogłoszenie o poszukiwanym szarym futrzaku. Jako że nie mieli jak się z nami skontaktować, poprosiła swojego męża, by ten podjechał tam i przepisał numer telefonu. Te poświęcenie ich czasu ujęło naszych Ludzi i się wzruszyli. Po przekazaniu numeru kontaktowego, tamta kobieta mogła do nas zadzwonić. Sytuacja tak się skomplikowała, że trzeba było szybko działać, gdyż tamten Pan musiał jechać na wizytę do lekarza. Szczęśliwie nasza Pańcia tamtego dnia miała wolne i mogła zostać w domu. Gdyby tamten Pan nie poszedł do garażu, a np. siedział przy biurku lub coś czytał, nie zauważyłby Mufiego i najzwyczajniej minęliby się. Mufi poszedłby dalej i błąkałby się bez celu, skazując się na coraz większe wychudzenie i nawet śmierć. Gdyby Pańci z kolei nie było w domu, nie miałby kto odebrać Ruska w ciągu 10 minut od telefonicznego powiadomienia z powodu śpieszenia się przez tamtych Państwa na wizytę w szpitalu! A tak ku naszej radości wszystko złożyło się na naszą korzyść. 
   Waga Mufasy w ciągu tych 9-ciu dni i nocy spadła z 4,2 kg do 3,5 kg. 700 gram to dla niego wielka różnica! Można było liczyć mu kości i uczyć się na nim anatomii. Przerażające. Ku naszej radości apetyt mu dopisywał i bardzo często pędzlował miski oraz pił sporo wody. Pańcia go odrobaczyła i kontrolnie sprawdziła grzebykiem, czy nie przyniósł pcheł. Szczęśliwie nie. Ludzie obawiali się, że mógł uszkodzić sobie wątrobę, wszak naczytali się o tzw. stłuszczeniu tego narządu. Dzień, w którym wrócił do domu to poniedziałek, a w środę wieczorem Pańcio wyczuł dziwną narośl za lewą łapą Ruska.  W czwartek z rana pojechali kontrolnie do lecznicy. Pan Weterynarz dowiedział się o zaginięciu Mufasia, zmartwił się, ale jednocześnie musiał trzeźwo myśleć. Po przebadaniu mojego wychudzonego Współmieszkańca,  przyznał że na pewno kot coś jadł podczas nieobecności, czyli że coś upolował. Dodał, że ten guzek to albo krwiak i zanim zejdzie, to minie nawet kilka miesięcy albo ropień albo nawet opuchlizna po ukąszeniu, czy ślad walki z innym kotem, a nawet infekcja spowodowana ukłuciem krzaka, czy innej roślinności. Trudno było mu określić jednoznacznie, co to, więc nakazał obserwację. W każdym razie nie bolało to Niebieściucha i nie wydawało się mieć jakiegokolwiek wpływu na jego zdrowie.
Przez następne 6 dni Niebieściuch nabierał wagę i doszedł do 3,7 kg. Jadł i pił, ale jego zachowanie nie przypominało dawnego. Wciąż markotny chował się na dzień do budki, czyli Bambosza i tam spał. Trzeba było dać mu czas i spokój, zrozumiałe, ale kiedy przez kolejne dwa dni nie przychodził do łóżka, gdzie zawsze lubił miziać się z Ludźmi, natychmiast coś ich zaniepokoiło. Postanowili, że po niedzieli znów pójdą do lecznicy. Była sobota 2 grudnia po godz. 23-ej, ponad tydzień po wizycie u Pana Weterynarza. Przykryty kocykiem na kanapie Rusek wydawał się przysypiać i odpoczywać. Pańcio coś pisał w komputerze, Pańcia oglądała jakiś film. Nagle spod kocyka Mufasa wyczołgał się i nie potrafiąc inaczej, w pozycji pełzającej doszedł do Pańcia, resztkami sił ułożył się przed nim i nie mogąc normalnie oddychać, otworzył pyszczek, głośno sapiąc. Jakby tracił oddech. Jakby go dotknęła jakaś zapaść. Ludzie zerwali się i prędko co sił, owinęli Mufasia w inny koc, by za chwilę pojechać z nim na ostry dyżur. Po telefonie naszego Właściciela do dyżurującej lecznicy, oczekiwała na nich nieznana im Pani Weterynarz. W trakcie jazdy Pańcia choć bliska płaczu jakoś się powstrzymała. Przypomniała sobie, jak zawsze podczas podróży śpiewający i marudzący Miciusi denerwował się przemieszczaniem, tak wtedy tamtej nocy osłabiony, w bezruchu i zawinięty w koc, spoglądał w jej oczy zmęczonym wzrokiem. Po przyjeździe do przychodni weterynaryjnej, Pani Weterynarz po wywiadzie z naszymi Ludźmi zdiagnozowała u Miciusia zapalenie górnych dróg oddechowych. Jak sama przyznała tak silne, że jeszcze takiego nie widziała. Do tego okazało się, że wystąpiła u Mufaski gorączka: 39.3 stopni lub 39.8 stopni, (moja Pańcia słabo widzi z daleka, przez co trójka zlała jej się z ósemką i stąd z nerwów nie zapamiętała). Z pyszczka Ruska wydobywał się nieprzyjemny zapach, efekt infekcji. Gdy Pani Wet otworzyła mu go, bez trudu Ludzie dostrzegli zainfekowane miejsca w jego kocim gardle. Wet powiedziała, że przez te 9 dni zaginięcia kot mógł się przeziębić, jego system odpornościowy osłabił się i dzięki temu bakteria zaatakowała. Dodatkowo obecność narośli jakby połączyła siły z zapaleniem górnych dróg oddechowych Niebieściucha i wszystko to w jednym momencie doprowadziło go do tak złego stanu. Na szczęście bakteria nie dotarła do płuc, choć Pani Weterynarz nie mogła tego wykluczyć. Przyznała, że nie jest pewna, czy nie będzie zapalenia płuc. Dziś wiemy, że tak się nie stało. Rusek otrzymał trzy antybiotyki w zastrzykach, Wet zaaplikowała mu kropelki do oka, które miały za zadanie dojść do nosa ze względu  na sporą ilość wydzieliny z tego narządu. Za pomocą strzykawki dostał jakiś lek w płynie bezpośrednio do pyszczka. Pani Weterynarz robiła, co mogła, nawet nasmarowała mu alkoholem uszy i poduszki łap, by obniżyć temperaturę! Ale co jeszcze ciekawsze, o czym nasi Ludzie nie mieli pojęcia, wtłoczyła mu pod skórę wodę, by go nawodnić. To coś, czego człowiek nie mógłby sobie zrobić. Przez utratę apetytu waga znowu mu spadła, z tych odrobionych 200 gram, zrobiło się minus do 3,47kg. Wet przyznała, że dobrze, że przyjechaliśmy, gdyż w takim stanie kot mógłby nie przeżyć do poniedziałku. Najgorszą wiadomością, która ścięła Ludzi z nóg było to, kiedy powiedziała, że nie może zagwarantować, że Mufaska dożyje do rana, czy następnego dnia. Pańcia i Pańcio zachowali pozorny spokój, ale w ich duszach i sercach pojawił się krzyk, który aż usłyszałem, gdy samotnie odpoczywałem w koszyku. Lekarz poprosiła o telefon w niedzielę. Po powrocie moich Właścicieli do domu z Miciusiem wiedzieliśmy, że czeka nas trudna noc...cdn.
Mufasio tamtej nocy w gabinecie:



:(

2 komentarze:

  1. tak myślałam, że on zdrowy to po tylu dniach nie wrócił, ale że aż tak! mam nadzieję, że już odzyskał zdrowie, apetyt, wagę i dobry humor!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie już jest dobrze, jeszcze trochę go dokarmiamy, bo wciąż jest chudy, ale jest i tak lepiej, już tych okropnych kosciotrupów:) nie widać. To jest niesamowite, jak w ciagu 1,5 tygodnia wrócił do formy,po tym co było. Niby niewinna ucieczka, a tu się mogło skończyć śmiercią :(

      Usuń