piątek, 24 lipca 2009

234. Na zajęciach kociarate...


Na zajęciach kociarate wiele się dzieje. Nie dość, że ćwiczymy i trenujemy kilka godzin dziennie, to jeszcze muszę słuchać Ruska i Jego niebieskich rad. Koci trener obserwuje nas na macie i również dodaje swoje trzy grosze. Najgorsze, że to takie małe kocury, a ja Olbrzymo muszę się ich słuchać. No cóż. Podczas kwalifikacji do różnych stopni zaawansowania, usłyszałem, że obaj jesteśmy już na poziomie białego pasa, ale ze względu na to, iż są to pierwsze zajęcia, na razie pozostaniemy w takich futerkowych, a oficjalne wręczenie właściwego koloru nastąpi na kolejnej lekcji, hmm. Japoński mistrz pochwalił naszą siłę walki, profesjonalizm, upór i motywację. Oświadczył, że widzi w nas ukryty i drzemiący od miesięcy talent, który należy rozwinąć poprzez odpowiednie poprowadzenie i ciężką pracę. Nie ukrywam, że pędzelki na uszkach wyprostowały mi się z wrażenia, a czupurek na głowie i grzbieciku zelżał. Jedyne co mnie zmartwiło, to dieta, której mamy rzekomo przestrzegać, bo inaczej sadełko i tłuszczyk może przyczynić się do utraty formy. To słowa mistrza. Mufasa z lekkością odmruczał, że to dla Niego żaden problem. A ja? Co ja mam pomruczeć? Hmm, na razie przytaknąłem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, jednak pewne sprawy są silniejsze ode mnie i nie da się ich ot tak przeskoczyć. Wspomniałem kociemu mistrzowi, że z niektórymi Ursusikowymi cechami kociobowościowymi nie powinno się walczyć, bo spotęgują tylko poczucie winy i kociodepresję. Natomiast w opinii trenera wmówiłem sobie żarłoczność i dla mojego dobra powinienem pokazać siłę charakteru, a do tego nie dać się zniewolić misce i jej zawartości. Nie podoba mi się to, co mruczy koci mistrz, jednak chęć zdobycia czarnego pasa w białe kropki przyćmiła mi wszelkie niedogodności. Jeszcze nie wiem, co zrobię. Tymczasem chciałem Wam drodzy Czytelnicy zaprezentować, jak wygląda nasza nauka “od kuchni”. Od kuchni? Hmm,określenie samo się prosi... luzak 

Najpierw zostałem rzucony na matę, a Mufasa przysłuchuje się radom mistrza!
Trener szepnął Ruskowi, aby ten zaszedł mnie od strony ogona...

Niebieska Kreatura myślała, jakby mnie zaatakować, a ja starałem się czytać w Jego myślach...


Bacznie obserwowałem ruchy Niebieściucha i czekałem w pełnej gotowości na to, co się miało za chwilę wydarzyć...


Nastąpił atak, tzw. ogonczing- dla niewtajemniczonych to istotny element kociarate...

Walka nabierała coraz to poważniejszych obrotów...
Czasem wręcz wymykała się spod kontroli...

Rusek chciał wygrać!


Dlatego wciąż leżałem w parterze!
A kiedy próbowałem wstać, Mufasa uwiązał się wokół mojej kudłatej szyi. Kto to widział. Jednak to, co zaprezentowaliśmy, przypadło do gustu naszemu japońskiemu kociemu trenerowi i mistrzowi w jednym.

  Chciałem Wam drodzy Czytelnicy tylko domruczeć, że kociarate to złożona sztuka kociej walki, który łączy w sobie kilka różnych technik i elementów, jak choćby ogonczing, a przy tym różni się od ludzkiego karate. Nie łączcie więc go z żadną człowieczą szkołą. Następnym razem pokażemy Wam skomplikowaną technikę karczingu oraz kociego sumo. luzak 
Kot_Ursus
32 łapek (comments)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz