sobota, 8 grudnia 2007

13. Ursus na spacerku

Dziś nareszcie udało nam się wyjść na dwór. Pogoda raczej nie zapowiadała się słonecznie...ale dopóki nie padał deszcz, nie narzekaliśmy.

 Podczas naszego wspólnego siedzenia na parapecie,  zauważyliśmy z Mufim, że woda z nieba postanowiła "odpocząć" i nawet wyszło słoneczko. Postanowiliśmy nie tracić czasu i jak tylko potrafiliśmy, najgłośniej jak się da,  prosić naszą Panią i Pana o wspólne wyjście na zewnątrz. 
A mamy kilka sposobów. Mufasa robi tzw."oczka",dotyka i  obwąchuje drzwi tarasowe, tak żeby widzieli to nasi Państwo. Ja mam inny sposób. Mówię w moim kocim języku miaukowym: "Proszę otworzyć natychmiast drzwi, bo chcemy wyjść na spacerek". Rozpoczynam potem śpiewanie, tak że nie ma możliwości, żeby moja Pani i Pan nie zrozumieli naszych próśb.
-Skoro nie pada deszcz, spokojnie możemy iść na dwór- z uśmiechem powiedziała moja Pani, po czym ubrała mnie w szelki, a potem przymocowała do nich smycz. Mufasa w obróżce czekał już pełen nadziei i euforii.

I stało się. Drzwi się otworzyły, a my w radości wybiegliśmy w kierunku krzaczków, a konkretniej ptaszków tam siedzących. Skierowałem się na Szlak Fildegardy, a Mufi postanowił zaskoczyć mnie z drugiej strony tej ścieżki. Trochę może przeszkadzał wiatr, gdyż ze zdwojoną siłą kołysał wszystkie krzaki i zarośla, drzewa i trawę. 


-Nie ważne, że wieje, po to mamy futra, żeby nas ogrzewały- zapewnił mnie Mufasa.
-Ja w szczególności mam się czym pochwalić- pomyślałem i wskoczyłem na ławeczkę.
      
Gdybym tak mógł na chwilę uwolnić sie od smyczy to by dopiero się działo. 
Potem, razem z Ruskiem, pobiegaliśmy, rzucaliśmy się na siebie, szczególnie ogon Niebieściucha należy do moich ulubionych i nie przepuszczę okazji, żeby na niego nie zapolować. Mufasa również nie zna litości i nagle wylądował na moich tylnych łapach, ugryzł  mnie w jedną, ale oczywiście na żarty
 i rozpoczęliśmy nasze kocie zapasy. Z tą róznicą, że na zielonej trawce, a nie jak zwykle na łóżku. To dopiero frajda. 
Niestety nasza radość nie trwała zbyt długo, gdyż po jakimś czasie zachmurzyło się. Wiedzieliśmy, że koniec naszych podwórkowych zabaw nieubłagalnie się zbliża. 
Zdążyłem podejść do kryjówki ptaszków, wykonać pozy wskazujące na polowanie,  natomiast Mufi swoim cichym skradaniem, postanowił podejść do niej z drugiej strony. Mieliśmy plan coś upolować, bo w końcu jesteśmy kocurami, czyż nie? I właśnie w tym momencie lunęła z nieba ta złośliwa woda, nazywana przez  ludzi deszczem. 

- Wracamy do domu, za mną- zdążył miauknąć do mnie Mufasa i ile sił w łapkach pomknął w stronę naszych drzwi. Ja za nim, a za mną nasza Pani, która wpuściła nas do środka. Nasz Pan powitał nas z uśmiechem na twarzy.
A potem prosto do miski.... brawo 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz