środa, 19 grudnia 2007

23. Ursus botanikiem

   Ostatnie dwa dni owocowały w kilka wydarzeń, ale dziś napiszę o jednym. Przez wyjątkowo zimne, ostatnio, dni nie mam co marzyć o spacerku. Ani mojej zmarźluchowej Pani ani Panu nie chce się wychylać nosa na zewnątrz, chyba że muszą. A moje potrzeby? Mam w sobie zgromadzoną energię, którą mogę tylko rozładować na terenie mieszkania. Jak inaczej mam ją z siebie wyrzucić? Jak nie chcą ze mną wychodzić to mogą zapomnieć o porannym  mruczeniu im do ucha. oczko 

    Wracając do tematu. Dziś opowiem, jak stałem się, a właściwie próbowałem stać się wybitnym botanikiem, choć niekoniecznie moi właściciele podzielają tę opinię. A co mnie to obchodzi! Ale od początku... 
Po przebudzeniu się dostrzegłem na parapecie i stole coś kolorowego, umieszczonego w czymś przezroczystym i szklanym. Szybko okazało się, że to kwiatki we flakonach, które mój Pan kupił mojej Pani bez okazji. Tak sobie, bo Ona lubi roza Akurat niedawno trochę chorowała, więc może żeby Ją rozweselić? Chyba tak, ja bym też tak zrobił, ale dołożyłbym oprócz roślin smaczną rybkę, którą zapewne sam bym skosztował;) 
Ale odbiegłem od tematu, więc mili moi Czytelnicy, czytajcie dalej.

    Nie pomruczę, zainteresował mnie ten kwiecisty widok i postanowiłem zaspokoić moją ciekawość. Moja Pani dostała jeszcze inne kwiatki, ale od kogoś innego, z karteczką, na której ten ktoś napisał, żeby szybko wracała do zdrowia. Kwiatów zaroiło się więc co niemiara w naszym domku. Trzeba było jakoś je uporządkować. Moja Pani sprawnie więc rozdzieliła roślinki na trzy flakony, a ja wszystko obserwowałem, kontrolowałem i nadzorowałem, czy  aby goździki, róże i chryzantemy są dobrze układane. Nawet postanowiłem Jej pomóc własnołapkowo  hehe , a potem nawet pozwoliłem sobie na małą konsumpcję listka, kiedy się odwróciła tyłem. Pech chciał, że moja Pani przyłapała mnie na gorącym uczynku, kiedy dobierałem się już do płatków kwiata. Zakazała mi spożywać Jej roślinki i zestawiła mnie z parapetu na podłogę, zachęcając do zabawy, wspominaną kiedyś srebrną piłeczką. 
    Owszem, dałem się nabrać i zacząłem polowanko na zabawkę, jednak szczerze mrucząc wiedziałem, że jeszcze do flakoników zajrzę. Haha! I Ona mi nie zabroni, ani nie przeszkodzi. 
    Kiedy nikt nie widział rozpocząłem drugą próbę. Moje kolejne podejście wyglądało tak: najpierw podbiegłem do flakonu na stole, obwąchałem płatki i po cichutku rozpocząłem jego obgryzanie. Czyniłem to bardzo bezszelestnie, ale niczym rysi słuch oraz intuicja mojej Pani spowodowały, że mój plan pożarcia tego badyla prysł jak bańka mydlana. Tym razem dostałem tzw. "ochrzan" i mogłem sobie pomarzyć o bliższym poznaniu goździka.  luzak 

- Ostrzegałem cię, że nasza Pani wszystko "wyczai"- parsknął ze śmiechu zadufany w sobie Mufasa, zmierzając w kierunku posłanka.
    
    Zdenerwowałem się i miauknąłem donośnie. 

-Co to ma znaczyć, żeby nie można było swobodnie gryźć sobie tego, co mi się podoba? Poza tym to kara za niewypuszczenie mnie na dwór- powiedziałem w języku miaukowym do mojej Pani. 
    Ona zaś rozumiała co mówię, ale się nie przyznała, tylko przytuliła mnie, a potem wyczesała, tworzące się w moim futrze, kołtuny. A czesanko daje wiele radości i przyjemności, przez co całkiem zapomniałem o podbojach botanicznych, pogrążajać się w mruczącej drzemce.
    W rezultacie stwierdziłem, że ciągłe podgryzanie kwiatków mojej Pani to nudy i sam sobie odpuściłem. Dziwiłem się tylko, dlaczego Mufasę nie interesują listki, płatki czy łodygi, ale szybko się domyśliłem, że dla niego to żadna nowość. Pewnie już nie raz podjadał i podpijał z doniczek naszych Państwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz